Muzyczny pogrzeb króla popu

Ceremonia w Los Angeles była połączeniem widowiska z nabożeństwem

Publikacja: 08.07.2009 03:02

Lionel Richie wykonał balladę „Jesus Is Love”

Lionel Richie wykonał balladę „Jesus Is Love”

Foto: AP, GABRIEL BOUYS GABRIEL BOUYS

[b][link=http://www.rp.pl/galeria/31,1,330704.html" "target=_blank]Zobacz galerię zdjęć[/link][/b]

Pełne patosu przemowy, łzy, długie podziękowania i znakomita muzyka wypełniły wczorajszą uroczystość w Staples Center w Los Angeles. Publiczne pożegnanie z królem muzyki pop przypominało mszę, ale i perfekcyjnie zaplanowany spektakl wzorowany na galach Oscarów i Grammy.

Transmisję pokazały CNN, BBC, liczne sieci kablowe i dziesiątki portali internetowych. To była najchętniej oglądana stypa w historii – wstępne szacunki mówiły nawet o miliardzie widzów. W USA ludzie gromadzili się przed ekranami, m.in. na Times Square, w szkołach i kościołach. Do Los Angeles miało przyjechać 250 tys. fanów, ale zjawiło się znacznie mniej. Tylko 11 tys. zmieściło się w sali Staples.

Wcześniej na cmentarzu Forest Lawn zebrali się bliscy Jacksona. Po krótkiej ceremonii kolumna samochodów przejechała do Staples. Pożegnalny koncert oglądali rodzice, rodzeństwo i dzieci muzyka. Uroczystość rozpoczął występ chóru gospel. Gdy na scenę wnoszono złotą trumnę, chórzyści śpiewali balladę: „Dość już łez, spotkamy się z królem. Alleluja!”. Jako pierwszy przemawiał pastor Lucious Smith: – Jesteśmy w miejscu, gdzie jeszcze niedawno śpiewał i tańczył, wnosząc w nasze życie radość.

Piosenki z repertuaru Jacksona wykonywali czołowi amerykańscy artyści. Mariah Carey przypomniała „I’ll Be There”, wspaniały soulowy utwór o nieustającej miłości i więzi, która nie wygasa. Na scenę wyszedł Lionel Richie, który – jak Jackson – nagrywał w wytwórni Motown. W połowie lat 80. razem skomponowali „We Are The World” – apel o ratunek dla głodującej Afryki. Richie wykonał podniosłą religijną pieśń „Jesus Is Love”, ale najbardziej wzruszający był Stevie Wonder. – To moment, którego nie chciałem doczekać. Widać Bóg potrzebował ciebie bardziej niż my – powiedział i zaczął „I Never Dreamed You’d Leave In Summer” – balladę o nagłym pożegnaniu.

Muzyka przeplatała się z podniosłymi wystąpieniami: to była litania zasług Jacksona, peanów na cześć jego działalności charytatywnej, podziękowań za przełamanie barier rasowych. „Otworzył drzwi dla Afroamerykanów” – mówił Magic Johnson. W podobnym tonie przemawiał telewizyjny kaznodzieja Al Sharpton: – Ten chłopak z robotniczej rodziny miał tylko marzenia, a w tamtych czasach nikt nie wierzył w ich realizację. Nie zrezygnował, zbliżył czarnych, białych, Azjatów i Latynosów. Sprawił, że zaśpiewaliśmy razem „We Are the World”.

Zapomniano wczoraj o procesach, oskarżeniach i długach. Liczyły się momenty chwały, a organizatorzy ceremonii przygotowali się bezbłędnie – pokazywali zdjęcia z najlepszych lat Jacksona i fragmenty występów, m.in. słynnego wieczoru w „Ed Sullivan Show”, którym The Jackson 5 podbili Amerykę.

Swój zachwyt genialnym dziesięciolatkiem wspominał Berry Gordy, szef Motown i odkrywca talentu Michaela: – Nie rozumieliśmy, skąd wzięła się jego iskra, wiedzieliśmy tylko, że jest niezwykły. Pchał go głód bycia najlepszym. Wyniósł rozrywkę do nowej stratosfery.

Zabierali głos współpracownicy Jacksona, także ci, którzy przygotowywali nową serię koncertów. I jakby na dowód, że jego śmierć przyszła nie w porę, pokazano fragmenty z czerwcowych prób. Wreszcie na scenie spotkali się wszyscy muzycy i członkowie rodziny Jacksona, by wspólnie zaśpiewać „We Are the World”. Dopełnieniem atmosfery nadziei i pojednania była finałowa „Heal the World” – piosenka poświęcona dzieciom i ludzkiej wspólnocie: prośba, byśmy byli lepsi. Podczas wczorajszego wieczoru zdarzały się chwile nieznośnego patosu. W widowisku trudno było dopatrzyć się głębokiej żałoby. Mimo to muzyczny finał wypadł bezpretensjonalnie. Jacksonowi niejeden raz zarzucano naiwną wiarę w dobro ludzkości. Jednak w wyrażaniu społecznej wrażliwości był odosobniony. Ciekawe, że w programie ceremonii nie umieszczono utworu „You Are Not Alone”, w którym śpiewał o przytłaczającej samotności. Może reżyser obawiał się, że usłyszymy fałszywą nutę.

[b][link=http://www.rp.pl/galeria/31,1,330704.html" "target=_blank]Zobacz galerię zdjęć[/link][/b]

Pełne patosu przemowy, łzy, długie podziękowania i znakomita muzyka wypełniły wczorajszą uroczystość w Staples Center w Los Angeles. Publiczne pożegnanie z królem muzyki pop przypominało mszę, ale i perfekcyjnie zaplanowany spektakl wzorowany na galach Oscarów i Grammy.

Pozostało 91% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla