Mika Urbaniak wystąpi w piątek na Skwerze Hoovera. A na czwartek do Kina.Lab zaproszono Katarzynę Nosowską. Występy dzieli sześć dni, wokalistki znacznie więcej. Przy próbach porównywania obu artystek na myśl przychodzi... szachownica. Urbaniak gra oczywiście czarnymi. Biorąc pod uwagę dorobek muzyczny jej ojca Michała, trudno by było inaczej. Ów fenomenalny skrzypek jazzowy nie tylko interesował się funkiem i hip-hopem, ale też umiał włączyć jego elementy do swojej przełomowej twórczości, przecierając szlaki gatunkowi fusion.

Mika była w komfortowej sytuacji, gdyż wystarczyło rozwinąć to, co dostała w genach. Nic nie jest jednak takie proste, gdy na drodze staje własny perfekcjonizm. Debiutancka płyta „Closer” powstawała dziesięć lat i czarne brzmienia są na nim jedynie smakowitą przyprawą. Otrzymaliśmy dobrze zaśpiewany (po angielsku), ciepły, jazzujący smooth pop dla całej rodziny.

Nosowska gra białymi. Nie tylko dlatego, że jej zachrypnięty głos ma w sobie coś z Janis Joplin, a wyrazista, acz tonowana nieśmiałością, osobowość – z Patty Smith. Od początku było jej po drodze z rzeżącymi po brytyjsku gitarami i kontrkulturą z berlińskich ulic. Warto tu wspomnieć dawne nagrania z Dezerterem czy współpracę z Włochatym i Aliansem, gdzie królował anarchistyczny przekaz ubrany w barbarzyńską, tak lubianą przez chłopaków z irokezami i w ramoneskach formę.

Brzmienie zespołu Hey, w którym artystka zyskała sławę, jest już bardziej cywilizowane, acz grunge’owy brud i nihilizm bez wątpienia odcisnął na nim swoje piętno. Po serii świetnych, bardziej eklektycznych solowych płyt obsypana nagrodami Nosowska wzięła się do tekstów Agnieszki Osieckiej. Wydobyła z nich klimat nocnych, kuchennych posiedzeń przy wysokoprocentowych napitkach.

W tych szachach nie będzie jednak mata. Wygra słuchacz, który w ciągu tygodnia dostanie szansę obcowania z bardzo dobrą muzyką. Podwójna platyna dla „Osieckiej” i recenzje nominujące „Closer” do miana płyty roku – wszystko to jest bowiem jak najbardziej zasłużone.