Na huśtawce nastrojów

Trzydniowy, zakończony w niedzielę festiwal Tauron Nowa Muzyka spełnił oczekiwania. Mimo, iż nie obyło się bez potknięć, mariaż elektroniki oraz hip-hopu udało się obronić. Okazał się nie tylko odważny, ale i wartościowy.

Publikacja: 31.08.2009 15:04

Ebony Bones

Ebony Bones

Foto: "Rz" Online, Dominika Węcławek Dominika Węcławek

Przez katowicką imprezę przewinęło się dziesięć tysięcy osób. Rozpoczynający koncert Pivota miał jednak skromne audytorium. Szkoda, gdyż dzięki perkusjom przypominającym trzaśnięcia bata, przenikliwych partiom syntezatorów i plastikowemu, odczuwalnemu głęboko w żołądku basowi Australijczycy odpłynęli bardzo daleko. A wraz z nimi widzowie, raz ugłaskani odrobiną melodii, innym razem porwani krótkimi, ostrymi gitarowymi riffami, przez większość czasu wprawieni w trans długimi, nieprzewidywalnymi kompozycjami. Tu nie było refrenów do śpiewania. I bardzo dobrze. Nie były potrzebne. Tak samo jak i dyskusje o tym, co tak właściwie słyszeliśmy - rock czy elektronikę?

[srodtytul]Przyszłość muzyki [/srodtytul]

Już na wstępie ujawniły się bowiem główne zalety Nowej Muzyki. Nie tylko dobrze nagłośnione, pozbawione oczywistej przynależności gatunkowej utwory, które znakomicie korespondowały z fascynującymi, industrialnymi a zarazem zielonymi krajobrazami Kopalni Katowice. Pochwalić należy również program skonstruowany tak, by usadzić słuchacza na mocno rozbujanej huśtawce nastrojów.

Kto w piątek po Pivocie wybrał się na występ Ital Teka, a następnie stawił się na show Speech Dabelle musiał być wstrząśnięty. Kontrast między niepokojąco połamanymi rytmami dubstepowymi a kojąco organicznym hip-hopem okazał się tak wyrazisty, jak tylko być mógł. Mimo, iż rapująca wysokim głosem Dabelle swoją karierę dopiero zaczyna, nie musiała namawiać słuchaczy by wraz z nią odśpiewali "Go, then by".

Podobnie w sobotę. Z jednej strony zimny, w swym duchu nowofalowy acz przesadnie wysmakowany występ szwedzkiej artystki Fever Ray, gdzie rozstawione na scenie lampy zapały się w rytm uderzeń perkusji, a widowisko od misterium dzielił malutki krok. Z drugiej Flying Lotus - bujający się nad laptopem facet z manierami blokersa który rozpalił publikę do białości. Monstrualne niskie tony, perkusja uderzająca blisko trzysta razy na minutę, cyfrowe przestery i bezbłędne połączenia dźwięków i motywów żadnym prawem nie mogących do siebie pasować - czyżby tak wyglądała przyszłość muzyki miejskiej?

Niestety po atrakcjach dwóch pierwszych dni, ten trzeci, finałowy okazał się niemrawy. Choć Jacaszek jest niekwestionowaną gwiazdą polskiej elektroniki, oszczędny, wyciszony występ poczas którego schowany za komputerem mistrz ceremonii jedynie dyktował kierunek wiolonczelistce oraz skrzypkowi nie powinien znaleźć się w środku programu i odbyć na głównej scenie. Ludzie siedzieli pod nią i rozmawiali w najlepsze, nie umiejąc należycie się skoncentrować. Kamp!, tegoroczne objawienie rodzimej sceny klubowej ma u odbiorców kredyt zaufania więc przyjęto go z wigorem. Odnotował już jednak w karierze lepsze występy - tym razem wokalista śpiewał niepewnie, brzmieniu zabrakło mocy, spojrzenia w stronę lat 80. wydawały się zbyt nachalne. Jeżeli mówimy o rodakach na Nowej Muzyce, lepiej wspomnieć melancholię Minoo, czy energię zawartą w techno-electro CH District. Tyle, że to popisy sobotnie.

[srodtytul]Bez finału[/srodtytul]

Tak naprawdę na medal spisał się w niedzielę jedynie Mum, ze swoim imponującym instrumentarium, niezmanierowaną elfiogłosą wokalistką i przeskokami od baśniowego, etnicznego grania do plastikowych rytmów i punkowego zgiełku. Hip-hopowa trójca - O.S.T.R., Onra i Roots Manuva - zagrała mało odkrywczo i bez ognia, z rzadka wychodząc poza macierzystą estetykę. Uratował ich dobry warsztat, ale gdzie tam Manuvie do głównej atrakcji piątku, celującej w plemienną dzikość i nowoczesny jazgot, Ebony Bones. To jej fantazyjny spektakl, kapitalnie zwieńczony wykonaniem "Another Brick In The Wall" (z repertuaru Pink Floyd) powinien zwieńczyć Nową Muzykę. Bo choć organizatorom nie wszystko wyszło jak powinno - zmiany programu w trakcie trwania imprezy, słabo skorelowana działalność scen i zbyt krótkie koncerty gwiazd zasługują na słowa krytyki - czwarta edycja Nowej Muzyki była na tyle udana, by zasłużyć na wielki finał.

Przez katowicką imprezę przewinęło się dziesięć tysięcy osób. Rozpoczynający koncert Pivota miał jednak skromne audytorium. Szkoda, gdyż dzięki perkusjom przypominającym trzaśnięcia bata, przenikliwych partiom syntezatorów i plastikowemu, odczuwalnemu głęboko w żołądku basowi Australijczycy odpłynęli bardzo daleko. A wraz z nimi widzowie, raz ugłaskani odrobiną melodii, innym razem porwani krótkimi, ostrymi gitarowymi riffami, przez większość czasu wprawieni w trans długimi, nieprzewidywalnymi kompozycjami. Tu nie było refrenów do śpiewania. I bardzo dobrze. Nie były potrzebne. Tak samo jak i dyskusje o tym, co tak właściwie słyszeliśmy - rock czy elektronikę?

Pozostało 83% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"