Nie wszystkim udało się dostać do wnętrza. Dla około 1000 osób zgromadzonych przed kościołem, na otarcie łez, Nigel Kennedy zagrał solo.

Ci, którzy mieli szczęście dostać się do środka, mieli okazję zobaczyć wybitny występ. Kennedy i Kroke nagrali kilka lat temu wspólną płytę „East Meet East“. Pod takim też hasłem odbył się koncert. Było to mylące.

Wczoraj muzycy zagrali dźwięki już nie tylko nawiązujące do specyficznego klimatu wschodnich diaspor żydowskich, ale przedstawili w zasadzie pełną panoramę rozsianej po świecie żydowskiej kultury. W zestawieniu z uderzającą klasą instrumentalistów robiło to imponujące wrażenie.

Na scenie trwała nieustanna żonglerka nastrojami, zaskakiwały ciągłe zmiany tempa i dynamiki. Klimaty stricte klezmerskie zderzały się z cygańskimi (świetne „Ederlezi”!), a wtręty sefardyjskie zgrabnie miksowały się z arabskimi.

Wbrew pozorom nie tylko – jak zwykle błyskotliwy – Kennedy był bohaterem wieczoru. Sam zresztą chętnie ustępował pola pozostałym muzykom. Każdy z nich miał czas i miejsce na zademonstrowanie znakomitej techniki, ale też doskonałej znajomości niuansów muzyki etnicznej różnych stron świata. Entuzjastyczne przyjęcie przez wypełniającą kościół po brzegi publiczność było w pełni zasłużone.