Reklama
Rozwiń

Taniec szamana fortepianu

Najbardziej niezwykły i zaskakujący z jazzmanów, pianista i poeta, pionier free jazzu – charyzmatyczny Cecil Taylor wystąpi w Polsce po raz drugi. Jego koncert będzie wyzwaniem dla słuchaczy.

Publikacja: 18.11.2009 17:27

Cecil Taylor zagra 28. 11. o 19 w Domu Muzyki BCK

Cecil Taylor zagra 28. 11. o 19 w Domu Muzyki BCK

Foto: Fotorzepa, Marek Dusza m.d. Marek Dusza

Pamiętam jego pierwszy występ na festiwalu Jazz Jamboree ’84 w Sali Kongresowej. Wybiegł na scenę w czarnym welwetowym dresie, w skarpetkach. Odprawił coś w rodzaju rytualnego tańca wokół fortepianu, podskakując i wykonując przysiady. Kiedy zaskoczeni słuchacze próbowali się uśmiechać, a atmosfera skupienia uległa rozluźnieniu, Cecil spadł na klawiaturę jak jastrząb i z nieopisaną energią uderzył w klawisze. Grał w tak szybkim tempie, że trudno było nadążyć za dźwiękami, jeszcze trudniej zrozumieć jego muzykę.

Nie przekonałem się do Taylora ani wtedy, ani długo potem; do niedawna nie kupowałem jego płyt. Minęło wiele lat, zanim ponownie usłyszałem nazwisko Cecila Taylora. Stało się to w rozmowie z Tomaszem Stańką, dla którego jest on artystą najwyższej klasy. Poznał go i miał okazję występować z jego big-bandem w połowie lat 80.

[srodtytul]Mądrość starca[/srodtytul]

Kiedy rok temu spytałem Tomasza Stańkę, kogo zaprosi do Bielska w 2009 r., odparł bez wahania – Cecila Taylora. Przymiarki do tego koncertu musiały być robione już wcześniej, bo Cecil ostatnio rzadko występuje, a do Europy przyjeżdża co kilka lat. Kiedy zobaczyłem jego nazwisko w programie tegorocznego North Sea Jazz Festival, nie mogłem zatem przepuścić okazji posłuchania go drugi raz w życiu.

Z pewnym opóźnieniem wyszedł na scenę jednej z sal centrum Ahoy w Rotterdamie. Lekko przygarbiony, ale dziarski, zdecydowany, nie wygląda na 80 lat. Szybko usiadł przy klawiaturze. Chwilę porządkował myśli, a ja, pamiętając o warszawskim koncercie, byłem ciekaw, czy nadal gra z taką energią. Nie, lekko dotknął klawiatury, przez kilkanaście taktów poznawał ją, wczuwał się w nastrój zamarłej w oczekiwaniu sali.

Temat, zrazu prosty, zaczął gęstnieć i rozwijać się w dynamiczną improwizację. Grał o połowę mniej dźwięków niż kiedyś, ale tak jak żaden pianista. Tworzył harmonie, które w pierwszej chwili wydawały się niemożliwe, dopiero po chwili docierało do mnie, że przecież tak też można.

Kiedy opowiedziałem Tomaszowi Stańce o moich wrażeniach, był podekscytowany. – Cecila uwielbiam zwłaszcza wtedy, kiedy już zmęczony swoją dynamiczną grą wychodził na bis i proponował krótki, nastrojowy temat z ogromnym ładunkiem męskiego, silnego liryzmu – powiedział Stańko. – Czekam na jego koncert. Warto go przedstawić publiczności właśnie teraz, bo artyści tej klasy pod koniec życia tworzą naprawdę wielkie rzeczy, coraz pewniej idą swoją drogą do końca – powiedział.

Występuje i nagrywa od połowy lat 50., wydał dziesiątki albumów, ale pozostaje artystą mało znanym i ciągle niedocenianym. Ornette Coleman otrzymał prestiżową Nagrodę Pulitzera i Grammy za całokształt twórczości. Obawiam się, że Cecil Taylor, który położył nie mniejsze zasługi w rozwoju free jazzu, nie zostanie odpowiednio doceniony za życia.

[srodtytul]Klawisze jak bębny[/srodtytul]

Cecil Percival Taylor urodził się 15 marca 1929 r. w Nowym Jorku. Matka grała na skrzypcach i tańczyła, ojciec amatorsko śpiewał bluesa. Uczył się gry na fortepianie od piątego roku życia, przejawiając niezwykły talent. Od najmłodszych lat interesował się jazzem. Po latach w jednym z wywiadów powiedział: „Miałem wielu nauczycieli i od razu stało się dla mnie jasne, że jeśli nie będę robił tego, czego ode mnie wymagają, przestaną mnie uczyć, a chciałem zdobyć wiedzę”.

Uczył się również gry na perkusji i w tym właśnie niektórzy krytycy i muzycy dopatrują się jego dynamicznego, „perkusyjnego” stylu. Angielka Valerie Wilmer napisała o nim, że gra na fortepianie, jakby miał do dyspozycji 88 nastrojonych bębnów.

Pilnie uczył się również języka angielskiego, poznawał literaturę, do dziś pisze wiersze. Do czytania zachęcała go matka, która znała francuski i niemiecki. Kiedy miał 11 lat, podsunęła mu filozoficzne teksty Schopenhauera. Na swój sposób zrozumiał znaczenie muzyki, co szybko pomogło mu wypracować indywidualny styl. Oprócz zamiłowania do muzyki wyniósł z domu dyscyplinę pracy. Nie zabiega o zaszczyty ani o pieniądze. Dopiero niedawno przypomniały sobie o nim amerykańskie uniwersytety, występując z propozycjami honorowych doktoratów.

[srodtytul]Pod wpływem głosów[/srodtytul]

Taylor jest bezkompromisowy w swoich sądach. – Nie rozumiem, jak muzyk może akompaniować poecie, nie czytając jego tekstów. Jak można akompaniować tancerzom, nie wiedząc, jak tańczyć? – pytał retorycznie.

Zaskakujące, że największy wpływ mieli na niego wokaliści. Lubił śpiew swego ojca. Do dziś pamięta koncert Billie Holiday, na który zabrała go matka, kiedy miał 13 lat. – To, co Billie zrobiła wtedy dla mnie, przekazuję słuchaczom – podkreśla. Do ulubionych śpiewaków zalicza również: Ellę Fitzgerald, Lenę Hornę, Betty Carter, Bessie Smith, Ethel Waters, Ivie Anderson i Franka Sinatrę. Ostatnio zwrócił uwagę na mało znanego bluesmana Frankiego Parisa, który występuje w klubie na Manhattanie. Często bywa na jego występach.

Jeśli chodzi o instrumentalistów, ma dla nich więcej słów krytycznych niż uznania, nawet dla tych największych. Znany jest jego konflikt z Wyntonem Marsalisem i dezaprobata wobec jazzu lat 80. Sam opowiadał, jak spytał Wyntona, czy mógłby tańczyć do muzyki Jamesa Browna. – Oczywiście – miał odpowiedzieć trębacz. – A czy mógłbyś tańczyć do nagrań Alberta Aylera? – kontynuował. Na to pytanie Marsalis nie odpowiedział. – Bo ja mogę do obu – skwitował Taylor. Niechęć muzyków wydaje się wzajemna, bo kiedy Cecil występował w Lincoln Center z okazji swoich 65. urodzin, koncert nie został wymieniony w programie cyklu „Jazz at Lincoln Center” kierowanym przez Wyntona.

– Każdy ma własny głos, ale wszystko zależy od tego, jakie uczucia wzbudza on we mnie. Nie trzeba być innowatorem, wystarczy wiedzieć, jak w instrumencie wskrzesić życie. Dexter Gordon robił to wspaniale. Kiedy zamierzał zagrać balladę, najpierw kołysał swoim saksofonem, jakby miał na rękach małe dziecko – powiedział Taylor w rozmowie z amerykańskim krytykiem Kurtem Gottschalkiem.

[srodtytul]Nie gram jazzu[/srodtytul]

Taylor protestuje, kiedy jego muzykę nazywa się jazzem. – Słowo „jazz” jest nieadekwatne. Kojarzy się z muzyką graną w burdelach Nowego Orleanu. Ellington nazywał swoją muzykę Ellingtonia. Te cztery litery nie są w stanie zmieścić w sobie tego, co się stało z tą muzyką w jej historii. Adolphe Sax skonstruował saksofon, ale to nic w porównaniu z tym, co zrobili z tym instrumentem: Ben Webster, Charlie Parker, John Coltrane i Albert Ayler.

Zapytany o muzycznych faworytów jednym tchem wymienia Marvina Gaya, Theloniousa Monka i Jamesa Browna. – Najważniejszy w muzyce jest obrotowy ruch Ziemi w promieniach słońca, powtarzające się cyklicznie pory roku tworzące rytm – podkreśla.

Spotkanie z Cecilem Taylorem może zmienić spojrzenie na muzykę, a z pewnością nikogo nie pozostawi obojętnym.

Pamiętam jego pierwszy występ na festiwalu Jazz Jamboree ’84 w Sali Kongresowej. Wybiegł na scenę w czarnym welwetowym dresie, w skarpetkach. Odprawił coś w rodzaju rytualnego tańca wokół fortepianu, podskakując i wykonując przysiady. Kiedy zaskoczeni słuchacze próbowali się uśmiechać, a atmosfera skupienia uległa rozluźnieniu, Cecil spadł na klawiaturę jak jastrząb i z nieopisaną energią uderzył w klawisze. Grał w tak szybkim tempie, że trudno było nadążyć za dźwiękami, jeszcze trudniej zrozumieć jego muzykę.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem