Wokalista jest jednym z największych skarbów Korony Brytyjskiej – ma co prawda przesłodzony wizerunek pięknisia uwodzącego dziewczyny romantycznymi piosenkami, ale pod lukrem kryje się niezmiernie rzadki talent i głos. David śpiewa lekko i naturalnie, z ujmującą elegancją. Podobnie jak dawniej Dionne Warwick czy Whitney Houston – osiąga perfekcję bez wysiłku.

Kłopot w tym, że dobiegający trzydziestki David nie wie, jak się uwolnić od młodzieńczego i banalnego wizerunku. Wszedł do światowego popu jako błyskotliwy chłopak łączący soul z niezależną muzyką klubową. Jednak szybko wylądował w tej samej szufladce co członkowie boysbandów – miał zadowalać żeńską publiczność. Przez jakiś czas dobrze się w tej roli sprawdzał, ale ma większe ambicje.

Wydany właśnie „Signed, Sealed, Delivered” to album z interpretacjami utworów najważniejszych twórców soulu i r&b – Marvina Gaye’a, Otisa Reddinga, Ala Greena i Steviego Wondera. Brytyjczyk mierzy się z dorobkiem mistrzów, by zaznaczyć, że nie widzi już dla siebie miejsca w głównym nurcie popu. Powinien to zrobić, śpiewając nowe i ciekawe utwory, gdyby takimi dysponował. Na krążku znalazły się tylko trzy napisane przez niego kompozycje. Nie dorównują ani jego wcześniejszym piosenkom, ani soulowym evergreenom. Brakuje im uczuciowego napięcia. Tylko dzięki sprawnej produkcji i dopracowanym brzmieniom David wtapia się w doborowe towarzystwo.

Piosenki słynnych poprzedników śpiewa z wdziękiem, ale delikatnie i grzecznie. Niepotrzebnie studzi pasję. „Let’s Stay Together” nie ma ani erotycznej intensywności z oryginału Greena, ani dzikości z wykonania Tiny Turner. „Papa Was a Rolling Stone”, stracił niesamowity puls z wersji Seala i potęgę melodii z nagrania George’a Michaela. Mimo to słuchałam płyty z przyjemnością i kiedy po 43 minutach muzyka ucichła, było mi mało. Davidowi brakuje repertuaru na miarę jego możliwości, ale to wciąż pierwszoligowy wokalista.