Informację podała wczoraj wdowa, Linda Moody. Przyczyną był rak trzustki. Miłośnicy jazzu zapamiętają ciepłe brzmienie jego saksofonu, uśmiech i radość, którą przekazywał słuchaczom w swojej muzyce.
Początek kariery Jamesa Moody’ego przypadł na rok 1946, kiedy przyłączył się do zespołu Dizzy Gillespiego. To były początki be-bopu, stylu, który zrewolucjonizował jazz. Jego solówka w temacie Gillespiego „Emanon” przeszła do historii jazzu. Dwa lata później podpisał kontrakt z wytwórnią Blue Note, dla której dokonał pierwszych nagrań w roli lidera. Kiedy pojawiła się możliwość wyjazdu do Europy na serię koncertów, skrzętnie z niej skorzystał. Przez trzy lata koncertował w klubach Londynu, Paryża, Amsterdamu, Kopenhagi i Sztokholmu. Później powiedział, że do wyjazdu z Ameryki skłoniły go akty rasizmu wobec afro-amerykańskich jazzmanów.
W 1949 r. zyskał popularność dokonanym w Szwecji nagraniem „Moody’s Mood For Love”. Była to nowa interpretacja ballady z 1935 r. „I'm in the Mood for Love” Jimmy’ego McHugha. Nagrywał ten utwór jeszcze kilkakrotnie w swojej karierze. Aktor i prezenter Bill Cosby nazwał temat „hymnem narodowym Ameryki”. Po powrocie do USA w 1952 r. Moody zaangażował wokalistę Eddiego Jeffersona, żeby wykonywać na koncertach wokalną wersję utworu, co przyniosło mu dużą popularność.
W 1963 r. Gillespie ponownie zaprosił Moody’ego do swojego kwintetu. Dwa lata później zespół wystąpił na festiwalu Jazz Jamboree. Saksofonista zagrał na scenie Sali Kongresowej jeszcze tylko raz w 1972 r. w grupie Jimmy Smith And His Friends.
Charakterystyczne brzmienie saksofonu Jamesa Moody’ego słychać na płycie grupy The Manhattan Transfer „Vocalese” z 1985 r. Za tę solówkę dostał nominację do nagrody Grammy.