Lekko sepleniący konferansjer zapowiada: „A teraz, panie i panowie, Crescendo z dumą prezentuje pannę Ellę Fitzgerald!". 41-letnia wówczas wokalistka szybko się wita, dziękuje za oklaski i zabiera do rzeczy. Tak jak podczas setek nagrań studyjnych i występów z orkiestrami od razu bezbłędnie chwyta melodię. Perkusista dyktuje prędki rytm, a mały klub Crescendo w Hollywood wypełnia namiętność i niepokój z „Lover Come Back to Me".
Tak zaczynają się cztery godziny nagrań sprzed pół wieku. „Ella Fitzgerald. Twelve Nights in Hollywood" to nieznany dotąd zapis serii kameralnych koncertów z 1961 r., odnaleziony przez producenta Phila Schaapa, specjalistę od zapomnianych pereł. Gdy pod koniec lat 80. doprowadził do wydania urodzinowego koncertu „Ella in Rome" z 1958 r., album powędrował na szczyt jazzowej listy „Billboardu". Także ukazujący się teraz w Polsce czteropłytowy box jest skarbem. Fitz-gerald śpiewa różnorodny repertuar, w tym popisowe: „Mr. Paganini", „A-Tisket, A-Tasket", „The Lady Is a Tramp". Interpretuje z werwą, czułością i poczuciem humoru.
Gwiazda świeci demokratycznie
W roku 1961 była jedną z najbardziej zapracowanych gwiazd jazzu. W styczniu przyleciała z Australii do Waszyngtonu, by zaśpiewać na inauguracji Johna F. Kennedy'ego. Organizujący galę Frank Sinatra ściągnął też Gene'a Kelly'ego i Sidneya Poitier. Koncert przyniósł półtora miliona dolarów i ratował nadszarpnięty kampanią wyborczą budżet demokratów. W lutym była już w Europie z triem Oscara Petersona, śpiewała co noc, m.in. w Niemczech i Grecji, koncert w Budapeszcie obejrzeli telewidzowie w całej Jugosławii. Potem poleciała do Izraela, Turcji i Iranu.
Po powrocie miała odpocząć przed miesięcznym cyklem występów w Nowym Jorku, ale jej impresario Norman Granz dbał, by nie schodziła ze sceny. Zajmował się jej karierą od pięciu lat i jak wcześniej z Billie Holiday czy Countem Basie zapewniał swej czarnej gwieździe takie same honoraria, jakie dostawali biali muzycy. Zarezerwował dla niej dziesięć wieczorów w Hollywood.