Pierwsze, co różni Lykke Li od większości młodych wokalistek, to smutek. Nie byle jaki i nie z gatunku tych, które można uleczyć pudełkiem czekoladek albo pogadanką na czacie. Lykke Li dopadł, jak mówi w jednej z piosenek, „blues bogatego dzieciaka" – młodzieńcza melancholia w czasach nadmiaru. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki, ale w tej obfitości trudno o poczucie sensu. Na drugiej płycie Lykke Li (debiutancki album „Youth Novels" ukazał się w 2008 r.) pięknie i subtelnie wyraża bunt – nie zbiorowy, ale własny, i przez to bardziej wiarygodny. Wokalistka należy do generacji wolnych atomów, reprezentuje scenę indie, czyli niezależnych.

Muzyka na „Wounded Rhymes" jest prosta. Wydaje się, że chwilami wręcz „pusta" – dźwięki tworzą przestrzeń, nie gęstą układankę. Jakby szwedzka wokalistka sprzeciwiała się obsesyjnej gadaninie współczesnego świata, a jednocześnie szukała schronienia w skandynawskiej tradycji muzycznej. Utwory robią wrażenie chłodnych, stonowanych, a teksty są zwarte – Lykke Li ma talent do pisania elektryzujących tekstów, które dają jej utworom popowy potencjał. A raczej – dawałyby, gdyby wpasować je w chwytliwe melodie.

Tymczasem Lykke Li postawiła na kompozycje inspirowane muzyką lat 50., ale zupełnie nieprzypominające piosenek gwiazdek retro. Do mocnego dudnienia bębnów i chórków – słodkich dziewczęcych głosów powtarzających wersy niczym echo – doszły tworzące nastrojowe tło mroczne gitary, metaliczne bity i klawisze. Pojawiające się na tym tle słowa zyskują wagę, ale nie są natarczywe.

Nawet rzucone prowokacyjnie: „Jestem twoją prostytutką, chodź, dostaniesz", pochodzące z najbardziej dynamicznego utworu „Get Some", to nie oferta, ale przestroga dla dziennikarzy, którzy dopisują artystom fałszywe życiorysy. Nostalgiczna „Love Out of Lust" jest pozbawioną złudzeń opowieścią o miłości wyzwolonej z doczesnych potrzeb, żyjącej dłużej niż kochankowie. „Tańczmy, póki czas" – namawia Lykke Li i nie ma na myśli ucieczki w zapomnienie, ale chwytanie bezcennych chwil. Taniec – utożsamiany z młodością, szaleństwem, zabawą – tu jest metaforą głębokich uczuć. W „Unrequited Love" Lykke Li wykorzystuje uroczą, wręcz naiwną melodię, niby sprzed pół wieku, ale mówi o nieodwzajemnionej miłości, wstydzie i odmowie. „Sadness Is a Blessing" powtarza ten przewrotny zabieg: zaczyna się słodko, a prowadzi do słów: „smutek jest błogosławieństwem". Z pewnością, jeśli rodzą się z niego takie płyty.