Nie tylko dlatego, że do konkursu trafiły nowe dzieła mistrzów kina — Almodovara, Malicka, von Triera, braci Dardenne, Kaurisamkiego... Wszystkich aż trudno wymienić. Obejrzeliśmy skrajnie różne filmy, ale ich twórcom udało się zapisać nastroje współczesnego świata. Zagubienie zwykłych ludzi, którzy nie mogą dać sobie rady z życiem. I ogromną potrzebę wiary w podstawowe wartości.
Lars von Trier i Terrence Malick doskonale wiedzą, czym jest cierpienie. Von Trier od lat zmaga się z własną depresją, kino staje się jego ratunkiem, zmusza do życiowej aktywności. „Melancholia" to jest film o nim. O niemocy, która nie pozwala czasem wstać z łóżka, zabiera radość, obezwładnia do tego stopnia, że śmierć staje się wybawieniem. Koniec świata wówczas nie przeraża. Odwrotnie — przynosi ulgę.
Terrence Malick jest twórcą nieprzewidywalnym, ma swoje fobie. Nie bez powodu po wielkich sukcesach zniknął na 20 lat. Dzisiaj znów robi filmy, ale nie zajmuje się ich promocją. W „Drzewie życia" pokazał rodzinę z Teksasu, która nie może sobie poradzić ze stratą dziecka. Jej losy łączy z opowieścią o stworzeniu świata, zapełnia ekran wizjami konstytuującej się materii i obrazami ewolucji od przedpotopowych gadów. Do jego filmu idealnie pasują jednak słowa von Triera: „Bóg przeżył radość stworzenia, ale nie zastanowił się, co z tym wszystkim zrobić potem".
Równie niepokojące jest „Skóra, w której żyję" Pedro Almodovara, zainspirowana powieścią grozy Thierry'ego Jonqueta „Tarantula". Hiszpan też portretuje mężczyznę, który stracił najbliższych, ale jego bohater jest chirurgiem plastycznym: dysponuje zdobyczami naukowymi XXI wieku. Jest zimny, niemal odczłowieczony w swoim sterylnym laboratorium. Mści się okrutnie, działa jak maszyna, ale w duszy tkwi mu drzazga. To ból jest motorem jego działania.
Mistrzowie przekraczają granice rzeczywistości, sięgają ku archetypom. Ale reżyserzy portretujący zwykłą codzienność też pokazują podobne cierpienie. Jakże bolesna jest wiwisekcja współczesnej rodziny, której dokonała Szkotka Lynne Ramsey w „We Have to Talk About Kevin", pokazując zakończony gigantyczną tragedią konflikt między matką i pozbawionym uczuć synem. Przytłacza obraz codziennej pracy policyjnego wydziału ochrony dzieci w niemal paradokumentalnym „Polisse" zrealizowanym przez francuską aktorkę Maiwenn. Przejmujący i okrutny jest „Michael" Markusa Schleinzera — opowieść o pedofilu przetrzymującym w domu małego chłopca. Także Nuri Bilge Ceylan w „Dawno temu w Anatolii" maluje smutny obraz społeczeństwa tureckiego, które straciło moralny kompas.
Artyści coraz częściej rozumieją jednak, że w niespokojnych czasach ludzie potrzebują nadziei. Aki Kaurismaki kończy swój „Hawr" obrazem kwitnących gałązek drzewka wiśniowego. Trudno o większy kicz. Fin, zwykle robiący chmurne, ponure filmy, tym razem wyraźnie uśmiecha się do widza: zapomnieliście już, co wam babcie mówiły w dzieciństwie? Dobro, które zrobiliście, wróci do was. W „Hawrze" stary czyścibut bezinteresownie pomaga małemu emigrantowi z Afryki i Bóg odpłaca mu cudownym wyleczeniem żony.