„Lęk wysokości" to obraz bardzo osobisty.
Kiedy tu, w Gdyni, obejrzałem go po raz pierwszy, poczułem się tak, jakbym oglądał operację na otwartym sercu. Własnym. Film był ważny dla nas wszystkich. Chcieliśmy przekazać najbardziej bolesne emocje związane z rolami ojca i syna. Czasem myślę: jeśli ktokolwiek potem zastanowi się nad swoją sytuacją rodzinną, nad relacjami z rodzicami, warto było.
Tadeusz z „Róży" też musiał być dla pana wyzwaniem.
To człowiek, który przeżył tragedię, a jednak zachował w sobie chęć przetrwania: hart ducha i upór, by żyć i to w zgodzie ze sobą. Trudno grać takiego bohatera. Na planie, gdzie masz wielu przyjaciół, każdy się uśmiecha, a ty nie możesz, bo nosisz w sobie ból.
Jak potem zostawić takie emocje w garderobie i normalnie żyć?
Ja tego nie umiem, zawsze trochę te filmy odchorowuję. Jakby został we mnie wirus. Ale pomagają mi bliscy. A sam chyba nawet lubię tak się czuć. Dlatego ta praca mnie kręci, daje zastrzyk adrenaliny. Najciekawsze są właśnie ekstremalne przeżycia.