Echa WSJD jeszcze nie przebrzmiały i zasługują na komentarz. Przede wszystkim dzięki wsparciu Instytutu Adama Mickiewicza Mariuszowi Adamiakowi udało się zorganizować pierwszy polski showcase, czyli imprezę promującą polski jazz wśród organizatorów festiwali zagranicznych. Zjechało ich do Warszawy ok. dwudziestu, najwięcej z Niemiec.
Spośród najbardziej znanych był John Cumming, szef London Jazz Festival, który współpracował już z Instytutem Adama Mickiewicza podczas Polska! Year, a także po jego zakończeniu, kiedy w listopadzie 2010 r. w London Jazz Cafe wystąpił Polish Brass Ensemble Tymona Tymańskiego z Leszkiem Możdżerem. Zapewne będą też kolejne występy polskich jazzmanów w Londynie, bo Cumming uważnie przysłuchiwał się występowi tria Levity.
Nie przyjechał na showcase żaden reprezentant dwóch najważniejszych festiwali jazzowych w Europie: North Sea i Montreux. Zarówno Sander Grande z NSJF, jak i legendarny Szwajcar Claude Nobs z Montreux są zajęci własnymi imprezami, które startują lada dzień.
Ale dopisała publiczność, sala Muzeum Powstania Warszawskiego pękała w szwach (koncerty były darmowe), zabrakło miejsc siedzących, a wiszący pod sufitem Liberator drżał pod naporem intrygujących dźwięków. Nie wdając się w szczegółowe oceny podkreślę, że najlepiej wypadły zespoły: Levity, Marcin Wasilewski Trio, Wojtek Mazolewski Quintet i Maciej Obara/Dominik Wania Quartet. Najsłabiej Sing Sing Penelope, które pogubiło się na drodze tworzenia nastrojów. Jazz to coś więcej niż nastrój i brzmienie, a najlepiej wypada, kiedy muzycy mają zarówno ciekawe pomysły jak i perfekcyjny warsztat wykonawczy.