Andrzej Bartkowiak o Plus camerimage i „Anatomii strachu“

Andrzej Bartkowiak, operator z Hollywood, o Plus Camerimage i swoim ostatnim filmie „Anatomia strachu”

Aktualizacja: 03.12.2011 10:53 Publikacja: 03.12.2011 00:40

Nicole Kidman i Nicolas Cage w filmie „Anatomia strachu”, który w piątek wszedł do polskich kin

Nicole Kidman i Nicolas Cage w filmie „Anatomia strachu”, który w piątek wszedł do polskich kin

Foto: Monolith

Plus Camerimage to ważne miejsce dla operatorów?

Andrzej Bartkowiak:

Nie tylko dla nich. Zaprosiłem do Bydgoszczy przyjaciół, reżyserów i wszyscy są oczarowani. Marek Żydowicz stworzył coś, z czego Polska powinna być dumna. Tu nie króluje biznes ani komercja. Liczy się sztuka. Dlatego na Camerimage przyjeżdżają wspaniali twórcy, ale też studenci z różnych szkół i krajów. Kiedyś wrócą jako znakomici operatorzy i reżyserzy.

Dziś pan jest gwiazdą tego festiwalu. Ma pan imponujący dorobek jako operator i kilka filmów samodzielnie wyreżyserowanych. Ale decyzja o wyjeździe do Stanów 40 lat temu nie była chyba łatwa?

Na takie szaleństwo można się zdobyć tylko w młodości. Miałem wtedy 22 lata, studia w łódzkiej szkole filmowej i wielkie marzenia. Pociągał mnie Hollywood. Kiedy w latach 70. otworzyły się granice, pojechałem do Ameryki w ciemno, bez znajomości i żadnego zaplecza.

Po dziesięciu latach robił pan już pierwszy film z Sydneyem Lumetem. Potem było dziesięć następnych.

Przeszedłem typową drogę. Kręciłem reklamówki, potem trafiłem do telewizyjnej produkcji Jamesa Ivory'ego „3 by Cheever", gdzie zauważył mnie Sydney. Był piekielnie inteligentny, a jednocześnie przyjazny i wyrozumiały. Miał mnóstwo empatii i miłości dla innych. Przyjaźniliśmy się, gadaliśmy o wszystkim – o sztuce, malarstwie, życiu. A w tamtych czasach obowiązywał ostry podział na operatorów pracujących na Wschodnim lub Zachodnim wybrzeżu. Jako pierwszy przełamałem tę barierę.

Galeria twórców, z którymi pan pracował, jest długa: poza Lumetem John Huston, Bruce Beresford, Roger Donaldson, William Friedkin, Taylor Hackford, Ivan Reitman, Richard Donner i Joel Schumacher – wasz ostatni wspólny film „Anatomia strachu" wszedł na nasze ekrany.

Miałem dużo szczęścia, bo trafiałem nie tylko na znakomitych profesjonalistów, ale też na świetnych ludzi. Mówiliśmy jednym językiem, szanowaliśmy się nawzajem.

To, czego uczył się pan w szkole filmowej w Łodzi, przydało się, czy w Stanach zaczynał pan od nowa?

Łódzka szkoła należy do najlepszych na świecie. Dziś, kiedy mój syn chce zostać operatorem, powtarzam mu: „Musisz pójść do szkoły, którą skończył tata"..

Ta szkoła jest kluczem do sukcesów polskich operatorów w Hollywood?

Myślę, że podstawy zawodu są bardzo ważne. Ale też mamy inne zaplecze estetyczne i intelektualne. Jesteśmy wychowani w tradycji historycznej, nie żyjemy nastawieni jedynie na doraźność.

Jak to się przekłada na dobre zdjęcia?

Nigdy nie próbowałem nadążyć za modą. Zawsze dostosowywałem styl zdjęć do tematu. Zresztą ta analiza i znalezienie własnego pomysłu na film są najtrudniejsze..

Przed pana kamerą stały największe gwiazdy. Czy łatwo je fotografować? Krążą legendy o ich kaprysach.

W kontakcie z każdym człowiekiem, niezależnie od tego, czy jest gwiazdą czy nie, trzeba zachować pokorę. Każdy ma swoje tajemnice, których nie chce odsłaniać, i wyobrażenia o sobie. Jeśli dają mu one poczucie bezpieczeństwa, staram się je uszanować. Może dlatego nigdy nie mam problemów na planie. Z wieloma aktorami się przyjaźnię. Barbra Streisand miała do mnie takie zaufanie, że  gdy udzielała poważniejszych wywiadów telewizji, to czasem dzwoniła, prosząc, żebym przyleciał i ją oświetlił. A z Arnoldem Schwarzeneggerem mieliśmy wspólną pasję strzelecką.

Lubi pan Hollywood?

Myślę, że nie ma lepszego miejsca do robienia filmów. Jest tam niezwykła koncentracja profesjonalistów. I wielkie możliwości. Robiąc zdjęcia do "Góry Dantego", miałem 23 pełne zespoły operatorskie i 23 kamery Panavision. W Europie nie do pomyślenia.

Ale pewnie wiele zmieniło się od czasu, gdy pan zaczynał?

Oczywiście. Wszystko się zmienia. Kiedyś wysokie stanowiska zajmowali w studiach ludzie, którzy kochali kino i często pięli się po kolejnych szczeblach kariery, zaczynając pracę w ekipach. Teraz to urzędnicy z dyplomami prawa czy ekonomii. Niechętnie podejmują ryzyko. Kino jest dla nich produktem. Fundusze, które finansowały filmy po 15 – 20 mln dolarów, niemal przestały istnieć. Paradoksalnie wielkie inwestycje zwracają się lepiej. A szczególnie teraz, w czasie kryzysu, wszyscy dokładnie szacują możliwe straty i zyski.

Amerykanie chętnie pracują w Czechach, Rumunii, Anglii, Niemczech, Hiszpanii. Dlaczego tak rzadko trafiają do Polski? Decyduje brak odpisów podatkowych?

To ważny czynnik przy podejmowaniu decyzji, bo dziś wszyscy chcą minimalizować koszty. Ale ja chcę tutaj robić filmy i zrobię je.

Mówi się, że zamierza pan w Polsce wyreżyserować film o Merianie Cooperze – producencie hollywoodzkim, który w 1920 roku walczył jako pilot w wojnie polsko-bolszewickiej.

Wierzę, że niedługo uda się tę produkcję zmontować.

Sylwetka: Andrzej Bartkowiak, operator, reżyser

Ceniony polski operator w Hollywood. Przełomem w jego karierze było spotkanie z Sidneyem Lumetem. Nakręcili m.in. „Księcia wielkiego miasta" i „Werdykt". Uznanie przyniosła mu współpraca z Joelem Schumacherem nad „Upadkiem". Ostatnio wspólnie zrobili „Anatomię strachu". Jest też reżyserem filmów sztuk walki.

Plus Camerimage to ważne miejsce dla operatorów?

Andrzej Bartkowiak:

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"