Korespondencja z Łodzi
Na tropie Prince'a
Rihanna jest 30 lat młodsza od Madonny, więc na jej twarzy nie widziałem ani jednej kropli potu i to nie tylko dlatego, że ma pancerny makijaż: jej lekki taniec polegający na tym, że przeskakuje z nogi na nogę — nie kosztuje nawet ćwierci wysiłku, jaki wkłada w występ królowa pop.
23-letnia gwiazda umiarkowanie angażuje się w swój show, a nawet w „przybijanie piątek” fanom, którzy zapłacili najwięcej pieniędzy za obecność w dwóch vipowskich mini-sektorach po obu stronach sceny. Seksualność barbadoskiej divy polega na tym, że jest chłodna jak jej żelaziście brzmiący głos. I tym magnetyzuje.
Licząc 173 centymetrów wzrostu, o 12 więcej niż Madonna, wizualnie stawia na długie, wydepilowane nogi i to one znajdowały się w centrum koncertowej ekspozycji — zwieńczone bikini z metalowej, wielobarwnej mozaiki oraz zmienianymi często, idealnie przylegającymi do ciała majtasami. Oplatały biodra i pięły się wysoko, oprawiając gładki brzuch.
Nogi zakryła tylko na chwilę podczas „Darling Niki”. Piosenkę Prince'a zaśpiewała w scenografii sadomasochistyczngo klubu. Pojawiła się w smokingu, pośród chłoszczących się tancerek. Te, kierując się kobiecą intuicją, szybko odkryły w tajemniczym gościu kobietę i zdarły z Rihanny spodnie — sprowadzając ją do parkietu. Pewnie nie musi wycierać swym ciałem podłogi, ale producenci show uważają, że tak jest sexy.