Odchodzi pokolenie poszukujące w jazzie nowych form ekspresji, muzycy kreatywni i bezkompromisowi. Żaden z nich nie stał się sławny, cenili ich przede wszystkim inni muzycy i wąskie grono fanów. Paul Motian zostawił najbogatszą dyskografię, miał szczęście do dobrych wytwórni, nagrywał ze znaczącymi muzykami, ostatnio dla wytwórni ECM Records.
W przychylnych dla free-jazzu latach 60. Sam Rivers pozostawał pod skrzydłami Blue Note'u. Na trasę koncertową po Japonii zaprosił go Miles Davis. Jeden z występów został udokumentowany na płycie „Miles in Tokyo" z 1964 r. Rivers był jednak dla Davisa zbyt free-jazzowy. Prawdopodobnie zanadto skupiał uwagę wymagających słuchaczy, bardziej niż sam lider. Wkrótce zastąpił go Wayne Shorter.
W latach 70. Rivers prowadził razem z żoną słynny nowojorski loft Studio Rivbea otwarty dla wszystkich muzyków i słuchaczy. Nagrał wówczas kilka znaczących albumów dla prestiżowego wydawcy Impulse! Records.
Do Polski przyjechał pierwszy raz dopiero w 2000 r. na festiwal Warsaw Summer Jazz Days. Ponownie wystąpił rok później w cyklu koncertów „Mariusz Adamiak przedstawia" w klubie ARCO. Żartował wówczas, że pierwszy raz występuje w kręgielni. Oba koncerty zagrał ze swoim triem.