"Dzień świra" w Teatrze Wielkim w Poznaniu zaczyna się jak XIX-wieczna opera: obowiązkową sceną chóralną poprzedzającą wejście głównej postaci. Hadrian Filip Tabęcki korzystał ze sprawdzonych wzorców, komponując nostalgiczną pieśń chóru o "oblubieńców parze". To wiersz, który bohater filmu Marka Koterskiego bezskutecznie usiłuje napisać.
Operowa konwencja szybko zostaje przełamana, gdy Tomasz Mazur pięknym barytonem śpiewa najważniejsze zdanie w zwichrowanym życiu Miauczyńskiego: "K...! Ja p.... ę!".
Fani filmu Marka Koterskiego będą zadowoleni. To oni śmieją się na widowni, oglądając w nowej wersji wszystkie najważniejsze sceny: liczenie do siedmiu i rytuał siadania na wersalce, kłótnie z robolami i miłośnikiem Chopina, lekcje w szkole i odpytywanie syna z angielskiego.
Co otrzymała operowa publiczność? Tabęcki jak inni kompozytorzy eksperymentuje, przełamując bariery gatunku, ale robi to inaczej. Stworzył operę w wersji pop, jest w niej klimat Kurta Weilla i oratoriów dla mas Piotra Rubika. Pojawia się szydercza groteska, której patronuje Szostakowicz, są parafrazy Chopina i Bacha, ale i dużo nader prostych melodii.