Rz: Lubi pani iść pod prąd, sięgać po niewygodne tematy. Teraz, kiedy żyjemy w epoce kultu młodości, pani robi spektakl o szacunku dla ludzi starych.
Krystyna Meissner: Starość to temat, do którego jesteśmy słabo przygotowani. Ja również. Pomysł na przedstawienie „Hopla, żyjemy!" powstał, gdy władze Wrocławia, dobrze oceniając moją dyrekcję w Teatrze Współczesnym, postanowiły jednak nie przedłużać ze mną kontraktu. Uzmysłowiłam sobie, że to sprawa wieku. Dlatego pomyślałam, że na zakończenie dyrektorowania cudownie byłoby powiedzieć na temat starości coś niebanalnego, jeżeli się uda.
W obsadzie jest mnóstwo gościnnych nazwisk...
Nie chciałam korzystać z aktorów, których trzeba by było postarzać. Ci zaproszeni wnieśli swoje życiowe doświadczenia, czasem wręcz pewien rodzaj bezwstydu. Powstały obrazy relacjonujące stany i nastroje. Będzie to niepozbawiona humoru opowieść z domu starców, wspomnienia dotyczące erotyki, dbałości o wygląd. Główna bohaterka po śmierci męża wspomina i ocenia swoje małżeństwo. To dosyć dramatyczna refleksja w ogóle na temat małżeństwa. Główny bohater próbuje odnaleźć miłość z dawnych lat. Myślę, że dla aktorów to ważne doświadczenie. Bardzo jestem ciekawa, jak przyjmie to publiczność.
Dlaczego wybrała pani Marqueza?