Ulrich Seidl nakręcił Raj:Miłość,Raj: Wiara,Raj

Ulrich Seidl o wchodzącym do naszych kin „Raj: Miłość”. W Wenecji odbyła się premiera kolejnej części filmu. Z reżyserem rozmawia Barbara Hollender

Aktualizacja: 05.09.2012 09:06 Publikacja: 05.09.2012 08:36

Margarethe Tiesel odważnie wcieliła się w bohaterkę filmu „Raj: Miłość”

Margarethe Tiesel odważnie wcieliła się w bohaterkę filmu „Raj: Miłość”

Foto: against gravity

Lubi pan prowokować?

Ulrich Seidl

: Sztuka powinna prowokować. Nie warto poświęcać życia na kręcenie filmów, na których widzowie wiercą się w fotelach. Ale też nigdy nie myślę w kategoriach: „Co tu zrealizować, żeby publiczność zaskoczyć albo wybić z dobrego samopoczucia?". Po prostu robię to, co mnie samego interesuje.

Zobacz fotosy z filmów Seidla

Wiara, nadzieja, miłość. Trzy wielkie wartości chrześcijaństwa. Taki tryptyk chciał napisać Krzysztof Piesiewicz, scenarzysta Krzysztofa Kieślowskiego. Co te hasła znaczą dla pana?

Mnie nie kojarzą się z nauką religii. To są wartości stale obecne w naszym życiu, niezależnie od tego, czy jesteśmy ludźmi wierzącymi czy nie. Wszyscy marzą o miłości. Wszyscy chcą mieć nadzieję. I wszyscy pragną w coś wierzyć, nawet jeśli nie są osobami religijnymi.

Skąd wziął się pomysł na taki filmowy tryptyk?

Robiłem „Raj" jako jeden film z trzema bohaterkami: dwiema siostrami i córką jednej z nich. Ale w czasie zdjęć ich historie się rozrosły. Nakręciłem około dziewięciu godzin materiału. Potem w czasie montażu zorientowałem się, że to są właściwie trzy różne opowieści. Pomyślałem, że każda z tych kobiet inaczej szuka szczęścia i spełnienia, każda przeżywa swoje rozczarowania. I każda zasługuje na osobny film.

„Raj: Miłość" to historia starzejącej się kobiety, która wybiera się do Kenii w poszukiwaniu erotycznych przeżyć. Bardzo drażliwy temat. Wszyscy wiedzą, że taka seksturystyka istnieje, ale głośno się o tym nie mówi.

Ależ mówi się. Kobiety między sobą wręcz chwalą się takimi wyprawami. Nie przyznają się tylko do psychicznych kosztów, jakie często przychodzi im płacić. I dlatego chciałem nakręcić  „Raj: Miłość".

Czy seksturystyka rzeczywiście jest tak bardzo powszechna?

Uprawia ją sporo Europejek. Na ogół są to krótkie, dwutygodniowe relacje. Ale zdarza się, że białe kobiety próbują sprowadzać czarnoskórych kochanków do Europy. To się oczywiście nigdy nie udaje. Młodzi Kenijczycy, którzy wychodzą na plaże w poszukiwaniu „sugar mommies", mają zupełnie inną od naszej mentalność i nie potrafią odnaleźć się w zachodniej cywilizacji. Są i takie przypadki, gdy Europejki w Kenii budują dla swoich chłopaków domy, żeby do nich wracać. I nierzadko utrzymują całe ich rodziny. Jednak i te związki zawsze się sypią. Dla Kenijczyków są tylko biznesem.

Raj zamienia się w piekło?

W każdym razie kończy się upokorzeniem.

Na festiwalu w Wenecji pokazał pan drugą część?trylogii „Raj: Wiara". W tej opowieści ukojenia nie niesie religia. A podobno pana ojciec, szanowany lekarz, marzył, by jego syn został księdzem. Chodził pan nawet do katolickich szkół.

Tak, jednak buntowałem się przeciwko Kościołowi, który wydawał mi się strukturą totalitarną. Niósł zakazy, ograniczenia i pruderię. A dzisiaj jest jeszcze gorzej, bo przecież doszły do tego afery seksualne.

Swoją bohaterkę – dewotkę chodzącą od domu do domu z figurką Matki Boskiej – pokazuje pan bez znieczulenia. Podobnie jak kiedyś podpatrywał pan w dokumencie „Jezu, Ty wiesz" modlących się ludzi.

Ma pani prawo tak myśleć, choć ja to widzę inaczej. Portretuję ludzi zdesperowanych. W „Jezu, Ty wiesz" w kierowanych do Boga modlitwach jest pełno cierpienia. A co do braku znieczulenia... Tylko poznając własne błędy i słabości, możemy myśleć o tym, jak je przezwyciężyć.

Na początku kariery był pan dokumentalistą. Ten sposób obserwacji świata zachował pan w filmach fabularnych, które mają konwencję paradokumentalną.

One rzeczywiście są kombinacją fikcji i quasi- -dokumentu. Te dokumentalne elementy pozwalają mi zbliżać się do rzeczywistości, a ja cenię w kinie prawdę i autentyczność. Chcę, żeby widzowie mogli odnajdywać na ekranie siebie.

Jak zatem powstają scenariusze pana obrazów?

Przygotowuję je bardzo precyzyjnie. Ostatnie pisałem razem z Veroniką Franz. Ale potem kręcę filmy w chronologicznej kolejności i zdarza się, że nagle postacie zaczynają żyć własnym życiem. Uciekają mi z kartek scenariusza, robią coś zaskakującego. Pozwalam im na to. Czasem sam zastanawiam się, co mój bohater może robić dalej.

Uważa pan, że dzisiejsza publiczność jest przygotowana do odbioru tak trudnych i drastycznych filmów jak pańskie?

Nie proponuję obrazów grzecznych i przyjemnych, zrozumiałe więc, że część widzów czuje się po ich obejrzeniu zakłopotana. Jednak większość osób reaguje na nie bardzo dobrze. Mam przecież z wieloma widzami wspólne korzenie kulturowe i podobną wrażliwość.

Pana filmy są zanurzone w?kulturze austriackiej, ale pamiętam, że w jednym z wywiadów powiedział pan: „Kocham Austrię i nienawidzę jej".

Każdy kraj da się kochać i zarazem nienawidzić. W Austrii najbardziej denerwuje mnie to, że mamy skłonność do zamiatania wszelkich brudów i trudnych problemów pod dywan. Ale kiedy opuszczam swój kraj, tęsknię za nim. I wtedy wydaje mi się najbliższy.

Korespondencja z Wenecji

Ulrich Seidl, reżyser

Urodził się w 1952 r. w Wiedniu. Autor dokumentów: „Ostatni prawdziwi mężczyźni", „Zwierzęca miłość", „Miłośnik biustów", „Jezu, Ty wiesz". W 2001 r. zrobił fabułę „Upały". W 2007 r. w Cannes został dobrze przyjęty „Export/import". Ostatnio zrealizował trylogię „Raj: Miłość" – miała premierę w Cannes, „Raj: Wiara" – w Wenecji, „Raj: Nadzieja" pokaże na festiwalu w Berlinie.     —bh

Obnażone, upokorzone

Reżyser proponuje widzom trylogię poświęconą kobietom, które rozpaczliwie szukają szczęścia. Jej pierwsza część „Raj: Miłość" to opowieść o dramacie samotności i niekochania. Starzejąca się, nieatrakcyjna Austriaczka wyjeżdża do Kenii na seksturystyczną wycieczkę. W ramionach czarnego mężczyzny raz jeszcze chce poczuć się piękna i kochana. Ale szukając czegoś więcej poza płatnym seksem, musi przeżyć upokorzenie. Seidl nie ma dla swoich bohaterów litości. Obnaża ich psychicznie i fizycznie. Aktorzy potrafią wiele dla niego zrobić. W „Raju: Miłość" odważnie gra debiutująca na ekranie aktorka teatralna Margarethe Tiesel. Kamera z bliska obserwuje jej starzejące się nagie ciało, opadające piersi, wielki brzuch. Tiesel tworzy postać pełną tęsknot i niespełnień. Pokazuje, jak jej bohaterka pod wpływem rozczarowań twardnieje, a za cynizmem kryje rozpacz. Wielka rola. Ale czy Seidl nie wykorzystuje zarówno aktorów, jak i bohaterów?     —bh

Lubi pan prowokować?

Ulrich Seidl

Pozostało 100% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"