Jeszcze kilka lat temu Natalia była kojarzona przede wszystkim jako głos alternatywnej formacji rockowej Happy Pills. Ostatnio częściej daje pretekst, by mówić o jej solowych dokonaniach. I to nie tylko muzycznych. Ten rok jest bowiem dla artystki szczególny. Tuż po wakacjach premierę miał jej album. Ale nie z piosenkami, a ze zdjęciami, jakie Fiedorczuk zgromadziła w czasie kilkumiesięcznych poszukiwań odpowiedniego mieszkania. Książka „Wynajęcie" (wyd. Bęc Zmiana) zawiera fotografie, jak również napisane przez ludzi nauki teksty socjologiczno-antropologiczne. Całość odsłania rzeczywistość, w której czasoprzestrzeń załamuje się tam, gdzie stara meblościanka na wysoki połysk przytula się do „ludwikowatych" foteli, błyszcząc światłem odbitym z plazmowego telewizora. Mieszkania z tego albumu pełne są osobistych drobiazgów, pamiątek, na które nie ma miejsca w prywatnych domach najemców, a jednak żal je wyrzucić. To świat przedziwny, niby otwarty dla każdego, kto chce w nim zamieszkać, z drugiej strony bardzo intymny.
Nowa płyta solowego projektu Fiedorczuk, czyli Nathalie and the Loners, ma też w sobie pierwiastek ekshibicjonistyczny, choć zupełnie innej natury. Skromna, bo ledwie ośmioutworowa zawartość „On Being Sane in Insane Places", urzeka już samym klimatem. Jest spójna i wyrazista, a do tego idealnie wyważona. Z założenia miała być oparta na brzmieniach żywych instrumentów, prosta, naturalna, wręcz surowa. Szczęśliwie nie przeszkadza to jej być przystępną, przynajmniej momentami, by wspomnieć tylko ozdobione rozlanymi w pogłosach akordami gitar, nastrojowe „Sines". Warto jednak zapędzić się w te trudniejsze rejony krążka, choćby po to, by dać się przeszyć jękami skrzypiec w „Cats on Fury". Całe „On Being..." jest zresztą serią zderzeń, w których drapieżność i brud brzmień smyków czy gitar kontrastują z wokalami pełnymi spokoju albo raczej pogodnego smutku. Ten głos bez upiększeń uzyskanych w studiu dzięki produkcyjnemu make-upowi potrafi nieraz rozdrażnić niesfornością i niedoskonałością. Przy pierwszych spotkaniach wydaje się raczej wiodącym instrumentem niż nośnikiem treści. A jednak widać tu emocje jak na znakomitych fotografiach. Nawiązania wizualne są na miejscu o tyle, że Fiedorczuk to też ilustratorka, do niedawna pracująca jeszcze w zawodzie. Ma na koncie okładki płyt zarówno do własnych wydawnictw, jak i krążków Maćka Cieślaka, który współtworzył album. Teksty piosenek to, jak wyjaśnia autorka, opis permanentnej ucieczki od rzeczywistości. Ten stan wyobcowania podkreśla tytuł krążka odnoszący się do eksperymentu psychiatry Davida L. Rosenhana. – U niego zdrowi psychicznie ludzie zamknięci w szpitalach po pewnym czasie zaczynali mieć objawy chorób psychicznych. Ja tak się czuję w świecie poczt, dziekanatów, przychodni – opowiada artystka. O ile album fotograficzny „Wynajęcie" przeszywa dziwną nostalgią, o tyle „On Being Sane in Insane Places" niepokojąco krąży wokół odmiennych stanów świadomości. Idealne listopadowe połączenie.
„Wynajęcie",