Przygotowując „Graczy” Dymitra Szostakowicza, postanowił przekazać zespołowi Opery Bałtyckiej w Gdańsku przede wszystkim swą aktorską wiedzę. Nie starał się epatować inscenizacyjnymi pomysłami, zadbał, by każdy wykonawca stworzył wyrazistą postać. I to był klucz do sukcesu.
„Gracze” są operą ze wszech miar nietypową, bez arii czy duetów, za to z precyzyjną akcją, opierająca się na dialogach. Ważne jest, by prowadzili je wiarygodni bohaterowie, a nie śpiewające marionetki. Szostakowicz sięgnął po tekst Gogola o temacie uniwersalnym. Postanowił stworzyć komedię kryminalną (jedyną chyba w historii opery), opowieść o karcianych oszustach, którzy usiłują się nawzajem przechytrzyć – coś między hollywoodzkim „Żądłem” a naszym „Wielkim Szu”.
„Gracze” wymagają, by śledzić ich uważnie, bo sytuacje ciągle się zmieniają aż do zaskakującego – jak to w kryminale – rozwiązania. Sprawnie zrealizowani trzymają w napięciu. Tak jest w Gdańsku za sprawą reżysera, ale i całej obsady, wyłącznie męskiej (kolejny operowy ewenement).
Bardzo dobry jest przede wszystkim Jacek Laszczkowski jako Ichariew. Reżyser przemienił go w rosyjskiego włóczęgę, który ma wszakże w sobie coś ze starego hipisa. Ceni niezależność i wolność, ale dzień bez przekrętu uważa za stracony. Laszczkowski dodał świetną dyspozycję wokalną i tak powstała zupełnie nowa kreacja w dorobku tego tenora. W pewnym prowincjonalnym mieście Ichariew spotyka innych szulerów (zabawni Leszek Skrla, Paweł Konik i Aleksander Kunach). W przedstawieniu każda zresztą postać zapada w pamięć, nawet nieodgrywający roli w intrydze karczmarz Aleksiej (Daniel Borowski).
Szostakowicz zaczął pracę nad „Graczami” po wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej, gdy nikt nie czekał na komedię. Gdy w Gdańsku jej bohaterowie niespodziewanie zakładają generalskie czapki, reżyser sugeruje, że może kompozytorowi chodziło o innych – totalitarnych – oszustów.