No, nie, on mówi, że jestem „pieprzonym Zagłębiakiem". Takie spotkania budują nowe życie człowieka, który jest na bocznym torze. Wiele mu zawdzięczam.
Nigdy nie zrezygnował pan z teatru. On jest stale ważny?
Najważniejszy. Wiele rzeczy w nim wydaje mi się dziś chybionych i nadętych niepotrzebną pychą. Tymczasem teatr jest jedynym rodzajem sztuki, który musi działać tu i teraz. Nie może czekać. Muzyka, literatura, malarstwo mogą zostać odkryte po latach, gdy przyjdzie ich czas. Teatr musi się stać i osiągnąć swój cel dzisiaj o 19. Jeśli tego nie zrobi, przegrywa. No, ale jednocześnie rozumiem, że nowej formy szukać trzeba. I pocieszam się, że z każdej zawieruchy wypływa coś, co potem jest użyteczne.
Ucieczką jest dla pana fotografia. Tam pokazuje pan, jak pan widzi świat.
Fotografowanie sprawia mi przyjemność. To dla mnie rodzaj uwolnionego od wszelkich rygorów oglądania świata. Przyzwoitość kazała mi zajrzeć do podręczników, jak to działa, jak komponuje się kadr. Ale znajduję w nich rzeczy, które już i tak wiem i wyczuwam intuicyjnie.
W zdjęciach z teatru jest pana stosunek do aktorstwa i męki, która się z tym zawodem wiąże.
Dobrze pamiętam zapach, kiedy po raz pierwszy wszedłem za kulisy. I swoje emocje, gdy zobaczyłem, jak wygląda pusta widownia. Lubię tajemnicę teatru, która dla kogoś niezwiązanego z tym tak emocjonalnie może się wydawać bredzeniem od rzeczy, ale ja jestem niewolnikiem tych emocji.
I znowu wychodzi z pana ta wielka miłość do zawodu. Pan chyba lubi być aktorem?
Bardzo. Lubię nawet myśleć o tym zawodzie. On mnie trzyma w pionie.
—rozmawiała Barbara Hollender