Przemiany obyczajowe i moralne, które przyniosła rewolucja techniczna. Zagrożenie ludzkiej wolności i dumy. Moi bohaterowie próbują żyć w zgodzie z prawem i normami społecznymi. Zwracają się ku agresji dopiero wtedy, gdy nie są w stanie inaczej obronić własnej godności.
W „Dotyku grzechu" odszedł pan od swojego tradycyjnego sposobu narracji. Przy „Martwej naturze" to niemal kino akcji.
Kiedy kręciłem „Martwą naturę", pojechałem do Fengjie, gdzie zobaczyłem prawie wymarłe miasto. Miejsce o dwóch tysiącach lat tradycji przypominało rumowisko. To był efekt arogancji władzy, która bezpardonowo eksmitowała stamtąd mieszkańców, budując Tamę Trzech Przełomów na rzece Jangcy. W filmie pokazałem to powolne umieranie. Nie ukrywam zresztą, że niespieszny styl opowiadania bardzo mi pasuje. Ale przystępując do pracy nad „Dotykiem grzechu", wiedziałem, że będę musiał zmierzyć się z innym językiem kina. Długo szukałem odpowiedniej formy. Ratunek przyniosła mi chińska tradycja. Filmy Kinga Hu z lat 70., dzięki którym przed laty sam pokochałem kino. Postanowiłem nakręcić coś w rodzaju współczesnego kina walki.
Jak pan przeżył to doświadczenie?
Na początku było trudno. Nie miałem wprawy w inscenizowaniu obrazów zbrodni, nie wiedziałem nawet, jak osuwa się na ziemię ofiara ugodzona nożem. Na planie musiałem korzystać z pomocy ekspertów.
Ten film zadziwił zachodnią publiczność, bo otwarcie pokazuje moralną degrengoladę Chin. Jak przeszedł przez cenzurę?