Mariana Pankowskiego poznała pani ponad 20 lat temu. Wspominała pani, że był raczej mroczną postacią, której się unikało. Jak więc doszło do tego, że jednak się państwo polubiliście ?

Zobaczyłam go po raz pierwszy w 1992, kiedy przyjechał na Wielki Międzynarodowy Festiwal Teatru i Dramatu Emigracyjnego w Poznaniu. To była olbrzymia impreza naukowa i kulturalna, bo obradom towarzyszyły spektakle, koncerty, wieczory autorskie. Zjechali się twórcy, ze wszystkich kontynentów, pamiętam reżysera z Oakland w Nowej Zelandii, pamiętam generałową Andersową i pamiętam Mariana Pankowskiego. On, nie tyle był mroczną postacią w makiawelicznym czy faustowskim sensie, co raczej mężczyzną niebywale charyzmatycznym, magnetycznym i demonicznym. Na nas, świeżo upieczonych magistrantkach, pomagających przy organizacji konferencji, wywierał wtedy kolosalne wrażenie. Na tle zebranych i bardzo znamienitych gości wyróżniał się zdecydowanie. Po prostu porażał inteligencją spojrzenia z wysokości swojego metra dziewięćdziesiąt. I tak – trochę się go bałyśmy... przemykałyśmy korytarzami chyłkiem, by go nie spotkać. Chyba przeczuwałyśmy, że spotkanie z Pankowskim zmienia na zawsze. Adieu, spokojna „niewinności bytu"...

Czytaj więcej na Xiegarnia.pl