Życie Richarda Straussa jest zaprzeczeniem tezy, że arcydzieła powstają w trudzie i biedzie. On od najmłodszych lat miał sławę, pieniądze, sukcesy i właściwie ani jednej klęski. Nawet krótki związek z hitlerowską władzą nie popsuł mu życiorysu.
Komponował wspaniałą, błyskotliwą muzykę. 150. rocznica jego urodzin jest teraz okazją do wielkiego świętowania wszędzie, ale nie w Polsce. O ile w naszych filharmoniach grywane są jego poematy symfoniczne, to teatry unikają Richarda Straussa, choć w operze to najważniejszy kompozytor pierwszej połowy XX wieku.
Było, co prawda, niedawno świetne, koncertowe wykonanie „Ariadny na Naksos" w Filharmonii Narodowej, ale dopiero teraz Opera Wrocławska przygotowała premierę stosowną do Roku Straussa. „Kawaler srebrnej róży" to przecież prawdziwy klejnot teatralny i muzyczny.
Niemiec Georg Rootering wyreżyserował tę operę tak, by była przystępna dla polskiej publiczności rzadko obcującej ze Straussem. Z misternej akcji wydobył zwłaszcza wątek komediowy. To historia zdemaskowania prymitywnego barona Ochsa, który dla pieniędzy postanawia ożenić się z niewinną Zofią, a jednocześnie chce uwieść urodziwą pokojówkę Mariandel, za którą przebiera się Oktawian.
Pozyskany przez Wrocław jeden z najlepszych dziś na świecie wykonawców roli Ochsa, Niemiec Franz Hawlata zdominował spektakl. Pokazał, na czym polega charakter oper Straussa, wymagających pięknego śpiewania, ale i muzycznego dialogowania. Z olbrzymich partii tekstu Hawlata wykorzystał każdy niuans, służący mu do budowania wizerunku bezczelnego grubianina, zaskoczonego nagłym, nieprzychylnym obrotem spraw.