Ostatnio uczestniczyłam w premierze koncertowej wersji opery „Romeo i Julia” Charles’a Gounoda. Było to wspaniałe doznanie muzyczne. W partii Julii znakomicie zaprezentowała się sopranistka Gabriela Legun. Nie zawiódł też pochodzący z USA tenor Matthew White, a jak zawsze świetny był bas Rafał Siwek. Myślę, że wystawianie oper w wersji koncertowej bywa czasem lepszym rozwiązaniem niż prezentowanie słabych – pod względem reżyserii czy scenografii – spektakli scenicznych. Niestety, takie nieudane produkcje zdarzają się także w naszej Operze Narodowej. W poprzednim sezonie rozczarowaniem była „Medea” Luigiego Cherubiniego. Słuchając „Romea i Julii” z trzeciego rzędu, doznałam, niestety, także estetycznych rozczarowań. Opera Narodowa jest najważniejszą sceną muzyczną w Polsce i od niej musimy oczekiwać klasy w każdym wymiarze, także w jakości kostiumów solistów, a przede wszystkim ubioru członków orkiestry. Z niedowierzaniem patrzyłam też, że soliści piją wodę mineralną z… plastikowych butelek z logo firmy, co wyglądać mogło na lokowanie produktu. Żyjemy w świecie zalanym bylejakością, dlatego tym bardziej potrzebujemy miejsc wyznaczających estetyczne standardy. Proszę spojrzeć na noworoczne koncerty Orkiestry Wiedeńskiej – tam każdy szczegół ma znaczenie dla odbioru całości.