Był 1983 rok, a na okładce płyty z tytułem „Zabijmy ich wszystkich" widniał młot umaczany we krwi. Wokalista darł się wniebogłosy: „Dogonimy światło". I jeśli nawet przesadzał, gitarzyści i perkusista starali się naprawdę je dogonić, grając piekielnie szybko, mocno, agresywnie. „Skopiemy wasze tyłki/ Jesteśmy opętani metalowym szaleństwem/ Kiedy nasi fani zaczynają krzyczeć/ Wtedy jest dobrze, wtedy jest w porządku/ A my nie mamy zamiaru nigdy skończyć". I faktycznie, kompozycje były rozbudowane, złożone z kilku motywów utrzymanych w różnych tempach.
W innym utworze muzycy przedstawiali się jako czterej jeźdźcy – rzecz jasna, rockowej apokalipsy. Namawiali do skoku w ogień, do poszukiwania i zniszczenia. Przedstawiali się jako metalowa milicja. „We mgle i w szaleństwie/ Staramy się przekazać wam nasze przesłanie". Metalowe deklaracje ożywiały długie solówki. Punkowa energia miała metalową precyzję.
– Chcieliśmy podpalić świat – mówił „Rzeczpospolitej" gitarzysta Kirk Hammett. – Mieliśmy trudne dzieciństwo. Rodzice wchodzili w dorosłe życie z marzeniami o hipisowskiej rewolucji, a kończyli, robiąc kasę i rozwodząc się. Szukaliśmy ujścia dla rodzącej się w nas agresji. Znaleźliśmy je w muzyce.
Ojciec Lemmy
Wszystko zaczęło się od Larsa Ulricha, przyszłego perkusisty Metalliki, który był maniakalnym fanem Motörhead. Jego lider Lemmy, poza tym, że stał się makabrycznym pijakiem, potrafił też opiekować się młodymi ludźmi. To właśnie Lemmy zabrał kilkunastoletniego Larsa na rockowe tournée i pokazał kulisy rocka.
Do ponownego spotkania doszło w Anglii. Motörhead święcił wtedy triumfy najsłynniejszych albumów „Ace of Spades" i „Iron Fist". Lars widział to wszystko z bliska. A gdy wrócił do Kalifornii, musiał założyć zespół, w czym pomógł mu James Hetfield.