- Nie daliśmy przyzwolenia na takie działania. Jednak Turcja ma uzasadnione obawy. Każde państwo ma prawo do tego, by bronić swych granic. Warto też pamiętać, że teraz na nich spoczywa odpowiedzialność za to, co robią - powiedziała w rozmowie z Onetem ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher.
- To dotyczy również ewentualnych uchodźców. To Turcja będzie musiała objąć ich opieką. Poza tym, tureckie władze muszą zapewnić bezpieczeństwo ludności cywilnej - dodała.
- Skoro to taka ważna kwestia, to dlaczego sami (sojusznicy - red.) nie wyślą tam swoich żołnierzy, samolotów i czołgów? Dlaczego ma to być armia USA? - pytała.
W niedzielę Biały Dom poinformował o wycofaniu żołnierzy USA z terenów, które miały być celem ofensywy sił tureckich, a które zajmowane są przez Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF), sojuszników USA w walce z Daesh.
Turcy rozpoczętą w środę ofensywę uzasadniają koniecznością stworzenia strefy bezpieczeństwa na turecko-syryjskim pograniczu. Celem ofensywy są właśnie jednostki SDF - są one tworzone głównie przez kurdyjskie Powszechne Jednostki Ochrony (YPG), które według Turcji stanowią przedłużenie zdelegalizowanej przez Ankarę i uznanej za organizację terrorystyczną Partii Pracujących Kurdystanu. Kurdowie z SDF decyzję USA o wycofaniu żołnierzy z pogranicza określili mianem "ciosu w plecy".