W wielu europejskich państwach toczy się spór między prezydentem a premierem o kierunek polityki zagranicznej. Kto ma prawo reprezentować kraj za granicą? Odpowiedź często nie jest jednoznaczna.
Konstytucja Francji nie precyzuje, czyją domeną jest polityka zagraniczna. Jednak od chwili objęcia urzędu prezydenta przez Charles’a de Gaulle’a w 1959 roku stała się ona „tradycyjną domeną” głowy państwa. Mimo to między 1997 a 2001 rokiem prawie codziennie dochodziło do ostrych konfliktów między prezydentem Jacques’em Chirakiem i opozycyjnym premierem Lionelem Jospinem.
Aby udowodnić swą niezależność, Jospin często wyjeżdżał za granicę, nie informując o tym prezydenta. Czynił tam obietnice, które Chirac musiał później prostować.
Kiedy jednak otrzymał zezwolenie na wyjazd, terroryzował prezydenta telefonami. Podczas szczytu europejskiego w Wiedniu w 1998 r. Jospin co godzinę dzwonił do Chiraka, by spytać go o zdanie. W lutym 2000 r. Jospin wyjechał na własną rękę do Izraela. Zwiedzając ziemie okupowane, nazwał Hezbollah organizacją terrorystyczną. Pałac Elizejski kazał mu wracać. Na złość został. Twierdził, że „nie musi się nikomu z niczego tłumaczyć”. Podobne relacje łączą prezydenta Czech Vaclava Klausa i premiera Mirka Topolanka. Czeska konstytucja przyznaje prezydentowi znikome prawa w zakresie polityki zagranicznej, ale z powodu niestabilności rządowej Klaus często musi reprezentować rząd za granicą. A ponieważ jest eurosceptykiem, torpeduje proeuropejską politykę rządu.
Podróżuje ze szczytu unijnego na szczyt i broni czeskich interesów narodowych. W 2005 r. świętował wraz z Francuzami i Holendrami odrzucenie przez nich konstytucji europejskiej. Ówczesny premier Jirzi Paroubek zemścił się za to, proponując podczas wizyty w Austrii odszkodowania dla sudeckich wypędzonych.