Reklama

Premier może uprzykrzyć życie głowie państwa

Spory o to, kto powinien decydować o polityce zagranicznej, nie są w Europie rzadkością

Publikacja: 13.12.2007 03:02

W wielu europejskich państwach toczy się spór między prezydentem a premierem o kierunek polityki zagranicznej. Kto ma prawo reprezentować kraj za granicą? Odpowiedź często nie jest jednoznaczna.

Konstytucja Francji nie precyzuje, czyją domeną jest polityka zagraniczna. Jednak od chwili objęcia urzędu prezydenta przez Charles’a de Gaulle’a w 1959 roku stała się ona „tradycyjną domeną” głowy państwa. Mimo to między 1997 a 2001 rokiem prawie codziennie dochodziło do ostrych konfliktów między prezydentem Jacques’em Chirakiem i opozycyjnym premierem Lionelem Jospinem.

Aby udowodnić swą niezależność, Jospin często wyjeżdżał za granicę, nie informując o tym prezydenta. Czynił tam obietnice, które Chirac musiał później prostować.

Kiedy jednak otrzymał zezwolenie na wyjazd, terroryzował prezydenta telefonami. Podczas szczytu europejskiego w Wiedniu w 1998 r. Jospin co godzinę dzwonił do Chiraka, by spytać go o zdanie. W lutym 2000 r. Jospin wyjechał na własną rękę do Izraela. Zwiedzając ziemie okupowane, nazwał Hezbollah organizacją terrorystyczną. Pałac Elizejski kazał mu wracać. Na złość został. Twierdził, że „nie musi się nikomu z niczego tłumaczyć”. Podobne relacje łączą prezydenta Czech Vaclava Klausa i premiera Mirka Topolanka. Czeska konstytucja przyznaje prezydentowi znikome prawa w zakresie polityki zagranicznej, ale z powodu niestabilności rządowej Klaus często musi reprezentować rząd za granicą. A ponieważ jest eurosceptykiem, torpeduje proeuropejską politykę rządu.

Podróżuje ze szczytu unijnego na szczyt i broni czeskich interesów narodowych. W 2005 r. świętował wraz z Francuzami i Holendrami odrzucenie przez nich konstytucji europejskiej. Ówczesny premier Jirzi Paroubek zemścił się za to, proponując podczas wizyty w Austrii odszkodowania dla sudeckich wypędzonych.

Reklama
Reklama

Za politykę zagraniczną odpowiada rząd. Prezydent ma mieć nad nią ogólny nadzór i pełnić funkcję reprezentacyjną. Dlatego właśnie powinien pojechać na szczyt do Lizbony. Sprawy ekonomiczno-techniczno-biznesowe załatwiane na szczycie w Brukseli to jednak ewidentnie sprawa rządu. Tam podejmuje decyzje premier. Byłoby wręcz niedyplomatycznie, gdyby za nim, w drugim szeregu, stał prezydent, nic nie mając do powiedzenia i nic do zrobienia. Dla jego prestiżu to nawet lepiej, że nie jedzie do Brukseli.Nie wiem, czy sytuacja ciągłego konfliktu będzie trwała aż do wyborów prezydenckich, ale przy takiej postawie obu stron, a zwłaszcza PiS, mam wątpliwości, czy te relacje mogą się w tej kadencji ułożyć. Pałac prezydencki to ostatni przyczółek PiS. Znalazły się tam osoby, które na to zasłużyły za lojalność wobec braci Kaczyńskich. W demokracjach istnieją oczywiście „szare gabinety”, które szykują się do przejęcia władzy. Ale jeśli taki alternatywny ośrodek znajduje się w urzędzie prezydenckim, to niedobrze, bo to jest też urzędujące ramię władzy wykonawczej.

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Kraj
Walka o wolność na różnych frontach
informacja „Życia Warszawy”
Biletów na WKD nie kupimy przez aplikację. Przewoźnik rozwiązał umowę z mPay
Kraj
„Rzecz w tym”: Czy Polska może stać się suwerenna żywnościowo?
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Warszawa
Warszawski PiS łączy siły z organizacjami pozarządowymi. Wypracują wspólny program?
Materiał Promocyjny
Jak rozwiązać problem rosnącej góry ubrań
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama