Tomaszowi Lipcowi postawiono pięć zarzutów. – Chodzi m.in. o przyjęcie korzyści majątkowej w związku z pełnieniem funkcji publicznej, przekroczenie uprawnień, podżeganie do poświadczenia nieprawdy i oszustwa – wylicza Katarzyna Szeska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Lipcowi grozi nawet dziesięć lat więzienia. Były minister przyznał się jedynie do tego, że będąc dyrektorem Ośrodka Sportu i Rekreacji zatrudniał na etacie osobę, która w rzeczywistości pracowała u niego w domu jako gosposia i opiekunka do dzieci.
– W czasie procesu będziemy wykazywać jego niewinność – zapowiada obrońca Marek Małecki, który ma też nadzieję na zwolnienie swojego klienta z aresztu. Lipiec przebywa w nim od października 2007 r. Sąd przedłużył mu go do końca czerwca. – Zgodnie ze standardami europejskimi areszt trzymiesięczny w takiej sprawie jest wystarczający – ocenia Małecki.
Były minister miał być zatrzymany jeszcze przed październikowymi wyborami, ale przeciwstawiła się temu podobno ówczesna szefowa warszawskiej Prokuratury Okręgowej Elżbieta Janicka, która – jak ujawniła „Rz” – powiedziała podwładnym: „Jeśli dojdzie do zatrzymania Lipca, to was puknę”. Ona sama zaprzecza, wszczęto jednak wobec niej postępowanie dyscyplinarne. Sprawę wyjaśnia też sejmowa komisja śledcza ds. nacisków.
Akt oskarżenia w sprawie Lipca, który trafił do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia, objął też jego żonę Marynę. Chcąc bronić męża, miała nakłaniać gosposię do składania w śledztwie fałszywych zeznań. Ta jednak o namawianiu do kłamstwa powiedziała Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu. Żona Lipca nie została aresztowana, a jedynie objęta dozorem policyjnym.