GW jest jak zwykle nieoceniona w podważaniu sensu lustracji i dowodzenia, że istnienie IPN jest niepotrzebne.
Najpierw więc dowiadujemy się, że "przyszpilenie kłamcy lustracyjnego kosztuje budżet ok. 6 mln zł." Skandal, aż chciałoby się zakrzyczeć. Jak powstało to wyliczenie? Ano podzielono koszty działania Biura Lustracyjnego (ok 17,7 mln zł.) przez liczbę osób, którym rocznie udowadnia się kłamstwo lustracyjne (3 osoby). Ciekawa logika, ale jeśli przyjąć by ją na poważnie, GW powinna apelować o rezygnację z powszechnych wyborów prezydenckich. Bo kosztuje to dziesiątki milionów, a wybrana zostaje tylko jedna osoba. Szkoda pieniędzy.
Jeśli by ktoś po przeczytaniu tekstu o kosztach działania Biura Lustracyjnego jeszcze nie uznał go za samo zło, obok kolejny artykuł - o jego szefie. W skrócie chodzi o to, że w marcu kończy się kadencja prok. Jacka Wygody. Z jego działalności GW jest raczej niezadowolona. "Nowa odsłona lustracji, która zbiegła się z objęciem przez niego funkcji, nie powiodła się" - pisze nieoceniony Wojciech Czuchnowski. "Wiosną 2007 r. Trybunał Konstytucyjny zakwestionował zbyt szeroki katalog osób podlegających obowiązkowi składania oświadczeń. Wyłączył z niego m. in. dziennikarzy, naukowców i dyrektorów prywatnych szkół..." I tak dalej i tak dalej.
Warto jednak spytać, jaką odpowiedzialność ponosi prok. Wygoda za to, co uchwalali podczas jego kadencji posłowie i sędziowie TK.
Ale cel jest jasny. Chodzi o to, by broń Boże szef IPN prof. Janusz Kurtyka nie powołał Wygody na kolejną kadencję. Dlatego Gazeta oddaje głos współautorowi uchwalonej właśnie nowelizacji ustawy o IPN, Arkadiuszowi Rybickiemu. Ten domaga się, by szefa Biura Lustracyjnego powołać według nowej ustawy. Na jakiej podstawie? Tego się niestety nie dowiadujemy. Ciekawe, jak wybór szefa BL ma się odbyć na podstawie ustawy, która jeszcze nie weszła w życie.
Ale popis posła Rybickiego znajdujemy kilka stron dalej. Chodzi o jego wywiad udzielony Ewie Siedleckiej. Nie boję się nazwać go kompromitującym. Mała próbka. Red. Siedlecka mówi: "Gdy w 2005 r. Trybunał nakazał otworzyć każdemu dostęp do jego teczki, zaznaczył, że tych materiałów nie powinno się udostępniać". Co na to autor ustawy, która nawet agentom daje dostęp do dokumentów nie tylko na temat ich samych, ale również na temat osób które rozpracowywali? (Warto przypomnieć, że umożliwi to szantażowanie osób, które dawniej rozpracowywana ale też podważa sens lustracji, bo nim ktoś złoży oświadczenie lustracyjne, będzie mógł sprawdzić, czy zachowały się na jego temat jakieś dokumenty.) Otóż poseł Rybicki odpowiada ze zdumiewającą szczerością. "Nie znam wyroku, o którym pani mówi." To nie jedyna kompromitacja posła. Dalej wyjaśnia dlaczego uchwalono ten przepis. "Naszą intencją było zagwarantowanie prawa do obrony osobom, które mogły być przez służby specjalne PRL zarejestrowane jako współpracownicy bez ich wiedzy, a w ich teczkach są np. sfałszowane zobowiązania do współpracy czy raporty sporządzone przez funkcjonariusza SB rzekomo na podstawie donosu. Nie mieliśmy na myśli funkcjonariuszy, którzy mogliby ze swoich teczek wyciągnąć materiały do szantażu osób, które niegdyś inwigilowali."