Szybko podchwycili to usłużni wobec Platformy Obywatelskiej publicyści, którzy „słyszeli z wiarygodnych źródeł”, że pani Marta nigdy nie lubiła Jarosława Kaczyńskiego. Domyślać można się było, że hordy pisowców nachodzą po nocach córkę zmarłego tragicznie prezydenta i sączą jej w ucho diabelskie słowa, aby podpisała Jarosławowi cyrograf własną krwią. Najmniejszych dowodów na to jednak nie podano. Łatwo było się też domyślić, że owi usłużni publicyści wiedzę zaczerpnęli raczej od członków sztabu swojej partii patronki (gdzie pewnie mają wielu przyjaciół), niż ze sztabu PiS (którym obrzydzenie demonstrują bez przerwy). Bez większych wątpliwości można więc stwierdzić, że było to zwykłe kłamstwo, w dodatku wyjątkowo niedelikatne i niegrzeczne. „Gazeta Wyborcza” jednak sprawę chyba przeoczyła, bo nie zagrzmiała oburzeniem.
Minął jakiś czas i w końcu jest! Czytam dziś w „Gazecie” na drugiej stronie tekścik autorstwa Rafała Kalukina. „Gdyby jednak poseł potrafił choć na moment wyjść ze swej politycznej roli, a nawet - a wierzymy, że jest do tego zdolny - wykrzesałby z siebie nieco empatii” – wzywa Kalukin polityka. I pisze, że insynuowanie, „iż ktoś prowadzi - w domyśle na zamówienie sztabu” wyborczego - bliżej nieokreśloną polityczną grę, „jest wysoce niegodne”.
Tym, który mają dysonans poznawczy (jak to? „Wyborcza” atakuje szefa sztabu Bronisława Komorowskiego?) już wyjaśniam, że dokonałem niewielkiej manipulacji. Nie, nie zmieniłem słów komentarza Rafała Kalukina, tylko podmieniłem jego bohatera. Kalukin nie oburzał się, gdy Nowak - bez jakichkolwiek podstaw – insynuował, że Jarosław Kaczyński zmusza swoją bratanicę do składania sprzecznych z jej sumieniem deklaracji politycznych. Kalukin obudził się dopiero wtedy, kiedy wypowiedział się Paweł Poncyljusz, rzecznik sztabu Jarosława Kaczyńskiego. Zresztą w sposób bardzo delikatny. Komentując list rodzin ofiar katastrofy domagających się, aby nie wykorzystywać jej w kampanii (dziwnym trafem nie było tam nazwisk rodzin zmarłych pod Smoleńskiem polityków PiS, a były rodziny polityków PO), powiedział, iż ma przeczucia, że może to być „element gry politycznej”. Cóż, nic wielkiego – tylko kolejny przykład na to, że „Wyborcza” jest ślepa na jedno oko.
***
Ciekawsza jest inna proplatformerska akcja polityczna „Wyborczej”, robiona zresztą w chórku z pewną wpływową stacją telewizyjną. Chodzi o namawianie do udziału w wyborach. Już widzę oburzenie czytelników: jaka to proplatformerska akcja, to w interesie demokracji... Otóż wcale nie w interesie demokracji. Fakt, że do urn pójdzie parę milionów ludzi, którzy bez namawiania i ułatwiania im tego, głosować by nie poszli, psuje demokrację. Powoduje, że wynik wyborów jest przypadkowy - pisałem już kiedyś o tym – i wygrywają ci, którzy w ostatnich dniach przed wyborami byli bardziej promowani przez media. Czyli w polskich warunkach, wiecie sami Państwo, kto.