– Odkąd Justyna Kowalczyk zaczęła wygrywać, a telewizja jej starty transmituje, ludzie też próbują biegać na nartach – opowiada "Rz" Łukasz Kacprzak z Towarzystwa Narciarskiego Biegówki. Gdy rozmawiamy, jest właśnie w trasie. – Przełączę panią na zestaw głośno mówiący, to będziemy mogli rozmawiać, a ja będę biegał – zaznaczył na wstępie.
Zaczęło się w 2006 r. po sukcesach narciarki na Igrzyskach Olimpijskich w Turynie. Tam Justyna Kowalczyk w biegu na 30 km zdobyła brązowy medal. To wtedy zaczęły powstawać lokalne kluby zrzeszające miłośników narciarstwa biegowego. Coraz więcej organizowano też zawodów, w których udział mógł wziąć każdy. Ale prawdziwy wybuch mody na biegówki nastąpił dopiero ostatnio.
Alina i Paweł Małkowie z Łodzi, którzy z dwojgiem dzieci pojechali na weekend pobiegać do Ustjanowej koło Ustrzyk Dolnych, przyznają, że zamiłowanie do narciarstwa biegowego przyszło u nich z pierwszymi sukcesami Kowalczyk. – To ona sprawiła, że rzuciliśmy zjazdy na stokach na rzecz biegania. Na stokach jest za dużo szpanu, panuje taka rewia mody, a w biegach pełen luz – tłumaczą Małkowie. – Biegamy na nartach, gdzie się tylko da. W weekendy po polach w okolicach Łodzi.