Od kiedy trzy tygodnie temu Mirosław Karapyta, marszałek podkarpacki, wyszedł z aresztu za kaucją, do CBA i prokuratury nie zgłosił się żaden przedsiębiorca ani inny świadek chcący podzielić się informacjami. A na to śledczy liczyli.
– Możliwości są dwie: takich osób brak lub, co bardziej prawdopodobne, wyjście prominentnego urzędnika zamknęło ludziom usta – mówi „Rz" jeden ze śledczych.
Marszałek to postać w regionie znacząca, do niedawna prominentny polityk PSL, a nawet członek rady tej partii. Wpływowy do tego stopnia, że śledztwa przeciwko niemu nie chciała prowadzić prokuratura z Rzeszowa i prokurator generalny przeniósł je do Lublina.
Dopiero dziś Sąd Okręgowy w Lublinie rozpozna zażalenie prokuratury na niezastosowanie wobec Karapyty i przedsiębiorcy Zbigniewa S., który miał mu wręczać korzyści (wyszedł za 30 tys. kaucji), bezwzględnego aresztu. Śledczy uważają, że obaj powinni trafić za kratki.
– W realiach tej sprawy, na tym etapie śledztwa, tylko środek izolacyjny zapewni właściwy tok postępowania – mówi „Rz" Andrzej Jeżyński, szef wydziału w Prokuraturze Apelacyjnej w Lublinie.