Wybory jak festiwal obciachu

Chęć przyciągania wyborców pozbawia polityków hamulców.

Publikacja: 14.05.2014 01:43

Wybory jak festiwal obciachu

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Nieważne, czy mówią dobrze czy źle, byle po nazwisku – tę ?PR-owską zasadę zna każdy polityk i można odnieść wrażenie, że w kampanii do europarlamentu wielu z nich postanowiło skorzystać z niej bez żadnych zahamowań.

Liczba kuriozalnych spotów reklamowych, z których bezlitośnie szydzą internauci, w tym roku bije wszelkie rekordy. Podobnie jak liczba kontrowersyjnych wypowiedzi.

Ucieczka od powagi

Kto by jednak przypuszczał, że w szpony obciachu wpadną całkiem poważni politycy. Oto Ryszard Kalisz z Europy Plus Twojego Ruchu, były minister sprawiedliwości, na jednym ze spotów przekonuje, że jego wynik wyborczy ma związek z jego obwodem w pasie. Im większy obwód, tym wyższy wynik.

Michał Boni z PO, eksminister administracji i cyfryzacji, wyskakuje z krzaków obsypanych kwieciem i samym spojrzeniem oraz łagodnym uśmiechem zamienia złych ludzi w dobrych.

A Karol Karski z PiS, były wiceminister spraw zagranicznych, przechadza się po ulicach miast i halach fabrycznych w rytm piosenki disco polo „Koleżanko, kolego, głosuj na Karskiego". W tej samej poetyce utrzymany jest zresztą spot Jacka Kozłowskiego z PO, wojewody mazowieckiego, „Mazowsze głosuje, gdy Jacek startuje".

Zobacz spot Ryszarda Kalisza

Dlaczego poważni politycy zdecydowali się na taką kampanię?

– Po pierwsze, zostali przekonani, że komunikacja polityczna musi być krótka i zadziorna, a po drugie, nie szanują wyborców, bo gdyby szanowali, to rozmawialiby z nimi w poważny sposób na poważne tematy – mówi Eryk Mistewicz, konsultant polityczny. – Te spoty to wyobrażenia polityków o ich elektoracie. Dlatego posługują się w nich zestawem 200–300 słów i dowcipem rodem z serialu o rodzinie Kiepskich.

Według Mistewicza ta mieszanka sprawiła, że mamy jedną z gorszych kampanii od 1989 r.

– Cofnęliśmy się do lat 90. nie tylko pod kątem jakości technicznej, ale i jakości przekazu – mówi Mistewicz.

W politycznym domu wariatów jest miejsce dla wielu pacjentów – ocenia politolog Wojciech Jabłoński

Drugą stronę medalu stanowią kontrowersyjne wypowiedzi polityków. Im ostrzejsze, tym lepsze. Czasami można odnieść wrażenie, że niektórzy kandydaci każdego dnia budzą się z myślą: co dziś powiedzieć, żeby trafiło do mediów. Prym wiedzie Janusz Krowin-Mikke, który ostatnio zapowiedział, że jeżeli dostanie się do Parlamentu Europejskiego, to gmach Komisji Europejskiej przerobi na burdel.

Ale i Palikot nie daje się zdystansować. Przed kanonizacją Jana Pawła II powiedział, że zdziwiłby się, „gdyby Wojtyła nie miał nieślubnych dzieci, bo trudno znaleźć w historii papieży, którzy ich nie mieli". A dwa dni temu oznajmił, że marka Aleksandra Kwaśniewskiego, patrona Europy Plus Twojego Ruchu, warta jest 1–2 proc. poparcia.

Zobacz spot Michała Boniego

Popyt na błazeństwa

Wojciech Jabłoński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, znawca marketingu politycznego, uważa, że w postpolitycznej rzeczywistości wyborcy łakną polityków, którzy zapewnią im rozrywkę. Tym bardziej że media dostarczają przede wszystkim twardych newsów politycznych, a żart czy obciach przebija się rzadko.

– Stąd popularność takich polityków jak Janusz Palikot czy Janusz Korwin-Mikke – tłumaczy Jabłoński. – Przy czym dziś niekwestionowanym królem obciachu jest Korwin-Mikke, bo gwarantuje lepszą zabawę i im ostrzej coś powie, tym lepiej.

Jabłoński zaznacza jednak, że choć popyt na polityczne błazeństwa jest ogromny, to jednak nie każdy może się na nich wypromować.

– Obciach obciachowi nierówny, im bardziej znany polityk, tym większa tolerancja publiczności na kontrowersje, tandetę czy nawet głupotę w jego wykonaniu – mówi politolog. – Osoba nieznana, która sięgnie po obciach, żeby się wypromować, może się jedynie skompromitować. Krótko mówiąc, nie każdy zrobi karierę na świńskim ryju.

Ten los spotkał Katarzynę Lenart z SLD, która w 2011 r., kandydując do Sejmu, nakręciła spot, na którym rozebrała się do bielizny, po czym pojawił się napis: „Chcesz więcej, zagłosuj na SLD". Mandatu nie zdobyła, niesmak pozostał.

Nie najlepiej poszło też kandydatce Ruchu Palikota do Parlamentu Europejskiego Aleksandrze Słomkowskiej, która w swoim spocie krzyczała, że ludzie mają w d... politykę. I kończyła: „Rzygasz polityką? Zagłosuj na mnie". Jej reklamówka nie spotkała się z uznaniem szerszej publiczności, skoro nakręciła następną, w której tłumaczyła, że rzucając wulgaryzmami, tylko cytowała ludzi.

Janusz Palikot broni jednak kontrowersyjnych spotów swoich kolegów. Na swoim blogu napisał, że reklamówki Twojego Ruchu miały łącznie 2 mln odsłon, co najlepiej ma świadczyć o tym, że trafiają w gust internautów i że jest to nowoczesny język kampanii. Może i trafiają, ale nie muszą się przekładać na sukces.

Zobacz spot Karola Kierskiego

W 2006 r. w wyborach samorządowych hitem internetu był spot Krzysztofa Kononowicza, kandydata na prezydenta Białegostoku. Kononowicz siedział przed kamerą ubrany w turecki sweter i opowiadał o sobie, swojej rodzinie, a także o programie wyborczym. Słynne stało się zdanie: „Żeby nie było bandyctwa, żeby nie było żebractwa, żeby nie było niczego". Jego spot wyborczy, dopóki jeszcze był dostępny w sieci, obejrzano 7 mln razy. Ale Kononowicz nie odniósł sukcesu wyborczego.

– Bo posługiwanie się obciachem w kampanii wyborczej to wyższa szkoła jazdy, trzeba mieć do dyspozycji wysokiej klasy doradców i konsekwentnie budować wizerunek. Autentyczność to za mało, a Kononowicz był po prostu sobą – mówi Jabłoński. I dodaje: – Polityczne błazny to jest klub cyników, którzy sięgają po określone narzędzia, żeby wyborcy zrealizowali ich zamiary. Politolog uważa, że Palikot do pewnego momentu też bardzo sprawnie budował swoją markę etatowego błazna, ale gdy pokłócił się z doradcami, m.in. z Piotrem Tymochowiczem, momentalnie zaniżył poziom swoich eventów.

Powyborcze piwo

Młodsi wyborcy zapewne nie mają pojęcia, że to nie Janusz Palikot wprowadził kabaret na polską scenę polityczną, tylko zawodowy satyryk Janusz Rewiński. To on w 1990 r. założył dla żartu Polską Partię Przyjaciół Piwa. Jej głównym przesłaniem było szerzenie kultury picia piwa. Partia weszła do Sejmu w 1991 r., z nieco ponad 3-proc. wynikiem (nie było jeszcze wówczas 5-proc. progu wyborczego), ale szybko straciła rozrywkowy charakter. W Sejmie zaczęły się normalne polityczne rozgrywki, PPPP podzieliła się na dwa odłamy. Po wyborach w 1993 r. znikła ze sceny politycznej jak pianka z piwa.

Dlaczego? – Bo Rewińskiemu zabrakło konsekwencji wizerunkowej – mówi Jabłoński. – Miały być jaja, a była normalna polityka. Palikot przeszedł tę samą drogę, zwłaszcza gdy dokonał zmiany marki. Dlatego Twój Ruch prawdopodobnie skończy jak Polska Partia Przyjaciół Piwa.

Sondaże za to dają poważne szanse ugrupowaniu Korwin-Mikkego na zdobycie mandatów. Co więcej, niektóre badania wskazują na przepływ wyborców od Palikota do Korwin-Mikkego. Czyżby to oznaczało, że wyborcy zniosą naraz tylko jednego kontrowersyjnego polityka? – Absolutnie nie, myślę, że w tym domu wariatów jest miejsce dla wielu pacjentów – oponuje Jabłoński.

Mistewicz jest jednak zdania, że Korwin-Mikke teraz, tak samo jak Palikot przed trzema laty czy wcześniej Samoobrona, to oferta dla ludzi, którzy chodzą na wybory, ale nie mają na kogo głosować, a więc na znak protestu głosują na partię, którą uznają za najbardziej obciachową. – I w tym sensie na scenie może być tylko jedno takie ugrupowanie – zaznacza doradca polityczny.

Eksperci różnią się też w ocenie przyszłości sceny politycznej. Jabłoński uważa, że społeczeństwa coraz bardziej znudzone twardą polityką będą oczekiwały od kandydatów, że ci staną się krzyżówką polityka i komika, zapewniając widowni inforozrywkę. – Przyszłość polityki to wygłup zorganizowany – mówi.

Mistewicz ma diametralnie odmienne zdanie. – To by oznaczało zniszczenie materii demokracji – mówi. – Oglądam właśnie spoty francuskie i tam mniejsze partyjki rzeczywiście mają żałosne reklamówki, ale poważne partie produkują perełki. I zawsze mówią, dlaczego Francuzi mają pójść do wyborów.

Dodaje, że polscy politycy popełniają strategiczny błąd, robiąc kampanie dla Kiepskich i zupełnie pomijając przekaz dla elit. – Rezultat będzie taki, że frekwencję osiągniemy rekordowo niską, bo Kiepscy nigdy nie chodzą do wyborów, a elity nie pójdą po raz pierwszy – konkluduje Mistewicz.

Nieważne, czy mówią dobrze czy źle, byle po nazwisku – tę ?PR-owską zasadę zna każdy polityk i można odnieść wrażenie, że w kampanii do europarlamentu wielu z nich postanowiło skorzystać z niej bez żadnych zahamowań.

Liczba kuriozalnych spotów reklamowych, z których bezlitośnie szydzą internauci, w tym roku bije wszelkie rekordy. Podobnie jak liczba kontrowersyjnych wypowiedzi.

Pozostało 96% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo