Do tych tragicznych wydarzeń doszło w nocy z 14 na 15 lutego w Łodzi. 35-letni policjant Andrzej B. pełnił służbę wraz z 29-letnim kolegą w nieoznakowanym oplu astrze w okolicach ulicy Piotrkowskiej. W pewnym momencie zwrócili uwagę na BMW. Policjanci postanowili skontrolować ten samochód. Jednak na ich wezwanie kierowca nie zareagował. Zaczął uciekać. Najpierw ul. Kościuszki, a potem ul Sienkiewicza.
Na wysokości Centrum Handlowego przyspieszył. Jechał w kierunku ul. Tymienieckiego. Policjanci ścigali go. Ich auto miało włączone sygnały świetlne i dźwiękowe.
Na skrzyżowaniu ul. Tymienieckiego i Kilińskiego nie działała już sygnalizacja świetlna. Pulsowały tam jedynie żółte światła. Jako pierwszy skrzyżowanie to przejechał samochód BMW, zaraz potem radiowóz, który zderzył się z mazdą. Jej 41-letni kierowca zginął na miejscu. Ciężko ranny został pasażer radiowozu 29-letni policjant, który mimo wysiłków lekarzy zmarł w szpitalu.
Łódzka prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie wypadku. Po czterech miesiącach zdecydowała się postawić zarzuty policjantowi, który kierował oplem. - Analiza dokonanych ustaleń skłania do wniosku, że mimo, iż kierowca radiowozu policyjnego poruszał się pojazdem uprzywilejowanym to przed skrzyżowaniem nie zachował szczególnej ostrożności, nie zastosował się do znaku „ustąp pierwszeństwa przejazdu", a wjeżdżając na skrzyżowanie doprowadził do zderzenia z jadącą ulicą Kilińskiego mazdą – mówi Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej prokuratury.
W wypadku ranny został też Andrzej B. Spędził kilka tygodni w szpitalu. Wciąż jest pod opieką lekarzy. Śledczy przesłuchiwali go w domu. – Nie mógł się on stawić w prokuraturze – mówi prok. Kopania.