Nasza polska zdrada klerków

Od dłuższego już czasu twierdzę, że istnieje zasadnicza różnica między tym, co powinno wyznaczać działalność świata polityki, a tym, co winno określać aktywność świata komentatorów i dziennikarzy.

Publikacja: 11.06.2014 02:00

Jeśli publicysta, pisząc prawdę, wyrządzi zło, to nie sprzeciwi się swojemu powołaniu – pisze Marek

Jeśli publicysta, pisząc prawdę, wyrządzi zło, to nie sprzeciwi się swojemu powołaniu – pisze Marek Migalski. Na zdjęciu Jacek Żakowski i Tomasz Lis

Foto: Fotorzepa

Mówiąc najbardziej skrótowo – politycy funkcjonują w paradygmacie „dobro – zło", a media w paradygmacie „prawda – fałsz".

Pomieszanie tych paradygmatów prowadzi do fatalnych skutków i staczania się naszego kraju na skraj psychologicznej wojny domowej, która może i służy dwóm największym partiom, ale na pewno nie jest pomocne w budowie demokratycznego ładu.

Kłamstwo usprawiedliwione

Zadaniem polityka jest tworzyć dobro i zwalczać zło. Tym właśnie winien się kierować. W ocenie zjawisk, fenomenów jego głównym przesłaniem musi być przekonanie, że to, co robi, co mówi, jak się zachowuje, skutkować powinno zwiększaniem się dobra wspólnego. Wszystko inne musi być podporządkowane właśnie temu.

To, jak rozumie owo dobro, może już być dyskusyjne i – z natury rzeczy – musi być relatywne i zależne od jego światopoglądu i filozofii. Jednak polityk zawsze w swych działaniach powinien się kierować tym, co uznaje – błędnie lub nie – za dobre dla jego kraju i jego wyborców. Wszak tak właśnie u zarania była postrzegana polityka – jako dbałość o dobro wspólne.

Zupełnie inaczej postępować powinni klerk, rezoner, publicysta. On funkcjonuje tak, jak jego antenat – czyli filozof. Ci, którzy opisują politykę (a nie ją tworzą), winni funkcjonować w paradygmacie „prawda – fałsz", a nie „dobro – zło". Ich zadaniem jest zwalczać nieprawdziwe (fałszywe) tezy i przyczyniać się do powstawania prawdziwych. Oto ich busola – prawda.

Podkreślmy – nie dobro, a prawda właśnie. Mają robić wszystko, by opis rzeczywistości, który wychodzi spod ich piór i klawiatur, był jak najbardziej adekwatny do rzeczywistości. Adekwatny to znaczy odbijający ową rzeczywistość w jak najdoskonalszym stopniu. Ich dzieła winny być jak zwierciadło obnoszone po gościńcach (jak o swych powieściach pisał Stendhal).

Zaostrzmy tę dychotomię – polityk nie powinien dbać o prawdę, jeśli jest przekonany, że działa w imię dobra. Klerk nie powinien dbać o dobro, jeśli jest przekonany, że działa w imię prawdy. Zaostrzmy ją jeszcze bardziej – jeśli polityk, dla uzyskania dobra, tak jak je rozumie, skłamie, to nie sprzeniewierzy się swojemu powołaniu.

Jeśli publicysta, dla napisania prawdy, tak jak ją rozumie, wyrządzi zło, to nie sprzeciwi się swojemu powołaniu. Dla polityka jedyną wartością, której musi podporządkować wszystko inne, jest dobro wspólne. Dla dziennikarza jedyną wartością, której musi podporządkować wszystko inne, jest prawda.

Partyjne gazety

Prawdziwym problemem w Polsce nie są jednak prawdomówni politycy, ale dziennikarze chcący budować dobro, czyli ci, którzy pomylili paradygmat „prawda – fałsz" z paradygmatem „dobro – zło". Mamy do czynienia z całymi redakcjami, tytułami, portalami, których głównym zadaniem nie jest pisanie prawdy, lecz czynienie dobra. Dobro to zaś utożsamiane jest zazwyczaj z jakąś konkretną partią i jakimś konkretnym liderem. Dlatego zadaniem takiego medium jest wspomaganie owej partii i owego polityka oraz zwalczanie ich konkurencji.

Nic nie zostanie zapomniane, co może owego faworyta  i jego formację pokazać w korzystnym świetle i nic nie zostanie napisane, co mogłoby postawić go w cieniu jakichkolwiek podejrzeń o brak kompetencji czy uczciwości. Ich wiara jest – w ujęciu Popperowskim – niefalsyfikowalna: nie ma takiej złej rzeczy, która obrzydziłaby w ich oczach faworyzowaną partię i nie ma takiej dobrej rzeczy w działaniach partii przeciwnej, która skłoniłaby do pochwalenia jej.

Najciekawsze jest to, że dziennikarze ci często czynią to bez żadnego wstydu i skrępowania. A nawet z niejaką ostentacją. W dobrym tonie jest zadeklarować się jako zaciekły wróg, np. PiS, i całą swoją publicystyką zatrzymywać napór faszyzmu kroczący z Nowogrodzkiej. Dobrze jest nawoływać premiera Tuska do wysiłku – by nie dopuścić Hunów od Kaczyńskiego do władzy.

Ale równie w cenie jest nazywać się niepokornym i pracować w gazecie, której szefem rady nadzorczej jest polityk PiS, lub tworzyć portal finansowany po części przez instytucje finansowe związane z PiS. Niektórzy publicyści nie mieli nawet oporów w ostatniej kampanii w występowaniu w reklamówkach wyborczych kandydatów niektórych partii!

Upartyjnienie dużej części świata mediów jest postępujące. Od 2005 roku coraz więcej publicystów, dziennikarzy, komentatorów coraz śmielej deklaruje się jako zwolennicy tej czy innej partii i odnajduje swój patriotyczny obowiązek w służeniu tej formacji, którą uważa za najlepszą (odwrotną stroną tej postawy jest jednocześnie atakowanie tego ugrupowania, które uznało się za szkodzące Polsce).

Zanikają debata publiczna, bezinteresowna wymiana opinii, ciekawa argumentacja. Poglądy, newsy, sądy są oceniane nie pod względem ich prawdziwości, ale pod względem ich użyteczności do atakowania/bronienia poszczególnych partii.

Dzielić włos na czworo

Ta „zdrada klerków" nie jest wynikiem ich cynizmu (choć oczywiście nie wykluczam i nie udaję, że nie zauważam, iż dla części z nich takie służenie jakiejś partii miewa również satysfakcjonujący wymiar finansowy). W zdecydowanej większości ich zaangażowanie po stronie jakiegoś ugrupowania czy polityka nie wynika jednak z niskich przyczyn natury, nazwijmy to, aprowizacyjnej. Gdyby tak było, nie wkładaliby w to tak dużo serca. Oni robią to z poświęceniem i dumą, bowiem są przekonani, że ich działalność jest dobra.

Właśnie „dobra". Czy „prawdziwa"? O to dbają już mniej, bowiem to – z ich punktu widzenia – nie jest aż tak ważne. Cóż bowiem znaczy prawda? Trzeba zagryźć język, stłumić w sobie opór, przezwyciężyć wątpliwości. Tylko mięczaki ulegają podszeptom słabego serca każących wątpić. Twardzi wojownicy nie wahają się, nie dzielą włosa na czworo, nie mnożą wątpliwości.

Nigdy nie zapomnę debaty w PAP, którą zorganizowałem z udziałem czołowych polskich publicystów oraz gości z Budapesztu. Rozmawialiśmy o Orbanie, ataku na jego rządy, których doświadczył w PE, wszystkich za i przeciw. Było naprawdę ciekawie. Ale w pewnym momencie jeden z najbardziej zasłużonych i kiedyś inspirujących publicystów w Polsce obruszył się na jednego z panelistów dzielącego się niejednoznaczną opinią o Orbanie i wykrzyknął: „Są takie chwile w życiu, że trzeba na bok odłożyć wątpliwości i jasno opowiedzieć się po którejś ze stron! Albo jest się w całości z Orbanem przeciw europejskiej lewicy, albo nie!".

Byłem zdumiony – bowiem ja, jako ówczesny polityk, dokładnie tak musiałem zrobić (i zrobiłem w czasie moich głosowań w PE). Ale w ustach klerka, publicysty, intelektualisty taka deklaracja oznaczała kapitulację. Bo właśnie rolą mediów i dziennikarzy (a także naukowców i komentatorów) jest ciągłe mnożenie wątpliwości, ciągle stawianie pytań, ciągłe dzielenie włosa na czworo.

To polityk musi ostatecznie podejmować „dobre" decyzje, symplifikując problemy i pozostawiając nierozwiązanymi niektóre wątpliwości. Klerk nigdy sobie na taki komfort/dyskomfort pozwolić nie może. Opowiadanie się po którejś ze stron jest zdradą prawdy, i pójściem na służbę „dobru" – rzecz to zwyczajna w polityce i nieakceptowalna w myśleniu.

To właśnie prawdziwy problem w Polsce – zbyt wielu ludzi z mediów opowiada się codziennie po którejś ze stron politycznego sporu. Codziennie oddaje politykom to, co mają najdroższego – swoje pióra, swoją wolność, swoje talenty i wiarygodność. PO i PiS degenerują się, bowiem zamiast uzasadnionej krytyki i uzasadnionych pochwał, mają zawsze nieuzasadnioną krytykę ze strony swoich medialnych wrogów, oraz nieuzasadnione pochwały ze strony swych medialnych poputczyków.

Odpowiedzialność ?za wojnę

Publicyści, komentatorzy i dziennikarze, którzy ponad „prawdę" postawili „dobro", są na równi z politykami odpowiedzialni za to, co stało się w Polsce po 2005 roku. To ich także należy obwiniać za wojnę polsko-polską, ze zastój cywilizacyjny, za bezproduktywne spory i niewykorzystanie szans na modernizację kraju.

To oni – stając po stronie „dobra" – pozwalali przez ostatnią dekadę na swawole i bezeceństwa polityków PO i PiS; to oni legitymizowali prywatną wojnę Kaczyńskiego i Tuska, nadając jej rangę starcia wartości; to oni utrwalali „naszą małą destabilizację"; to oni wypchnęli z mediów wielu z tych, którzy nie zgadzali się na służenie „dobru". Dość mam już tych „dobrych" ludzi.

Autor jest politologiem i politykiem. W roku 2009 został wybrany ?na europosła z listy Prawa ?i Sprawiedliwości. W roku 2010 został wykluczony z delegacji PiS. Następnie współtworzył ugrupowania Polska Jest Najważniejsza i Polska Razem ?– z list tej ostatniej partii startował ?w tym roku do europarlamentu. ?Po porażce wyborczej zadeklarował, że odchodzi z polityki

Mówiąc najbardziej skrótowo – politycy funkcjonują w paradygmacie „dobro – zło", a media w paradygmacie „prawda – fałsz".

Pomieszanie tych paradygmatów prowadzi do fatalnych skutków i staczania się naszego kraju na skraj psychologicznej wojny domowej, która może i służy dwóm największym partiom, ale na pewno nie jest pomocne w budowie demokratycznego ładu.

Pozostało 96% artykułu
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa
Kraj
Znaleziono szczątki kilkudziesięciu osób. To ofiary zbrodni niemieckich
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?