Stopniała grupa imigrantów, którzy ulokowali się na granicy w rejonie wsi Usnarz Górny. Według Straży Granicznej z ok. 50-osobowej grupy w niedzielę zostały 24 osoby (w tym cztery kobiety). Reszta miała wrócić na stronę białoruską.
„Służby graniczne Białorusi zaprosiły dziś białoruskie media na spotkanie z koczującymi cudzoziemcami. Miejsce koczowiska zostało wcześniej przygotowane do nagrań telewizyjnych. Część osób została zabrana, a nowe przywiezione" – podała w niedzielę na Twitterze Straż Graniczna.
Z kolei według przedstawicieli Fundacji Ocalenie na koczowisku zostało od 12 do 15 osób. – Porozumiewamy się z nimi przez megafony, ale jesteśmy zagłuszani przez Straż Graniczną, która nieustannie włącza silniki w samochodach i syreny – mówi „Rz" Marianna Wartecka z fundacji.
Chcą ochrony
Wartecka tłumaczy, że wszyscy koczujący zadeklarowali, iż są Afgańczykami, a ich podróż trwała 25 dni. Obecnie każdy z nich ma pełnomocnika prawnego w Polsce. – Przez posła Macieja Koniecznego koczującym przekazaliśmy namioty, śpiwory, żywność oraz wzory pełnomocnictw i długopisy. Wypełnili je, a poseł je odebrał – opowiada Wartecka.
Wcześniej 32 osoby ustnie złożyły wnioski o ochronę międzynarodową. – Każda, w tym dzieci, wywołana z imienia i nazwiska powiedziała: „I need international protekcion". Ich pełnomocnicy potwierdzili to po polsku w obecności Straży Granicznej, mediów i kamer – wyjaśnia „Rz" Tadeusz Kołodziej, prawnik Ocalenia.