– Rano czytałem, że ambasador USA przekaże mi niezwykły dokument. I od razu pomyślałem, że dostaniemy non paper w sprawie obrony przeciwrakietowej – mówił wczoraj szef dyplomacji Radosław Sikorski. – Cuda się zdarzają. Dzisiaj rano dostaliśmy non paper – dodał minister.
Dokument tego typu nie ma charakteru oficjalnej noty. Ale jest ważny, bo pierwszy raz USA na piśmie zadeklarowały, że są gotowe pomóc w modernizacji polskiej armii. Polska oczekuje między innymi, że Amerykanie wzmocnią nasz system obrony powietrznej, przekazując wyrzutnie typu Patriot lub THAAD. – W tej sprawie żadnego cudu nie było – usłyszeliśmy od jednej z osób, która zapoznała się z treścią dokumentu. Mniej pesymistycznie amerykańską propozycję ocenił inny ważny urzędnik MSZ. – Pośrednio spełnia ona nasze oczekiwania, chociaż z pewnością rozczarowała wszystkich, którzy liczyli, że wystarczy poprosić, a Amerykanie zaraz wyślą do Polski samolot ze sprzętem – komentuje. W przekazanym wczoraj dokumencie Amerykanie nie piszą o konkretnym uzbrojeniu, które mogliby przekazać Polsce. Jak dowiedziała się „Rz”, proponują podjęcie rozmów, podczas których najpierw wspólnie z Polakami mieliby się zastanowić nad wyzwaniami i zagrożeniami, przed jakimi stoi Polska. Potem sprawdzić, czym polska armia dysponuje i w których miejscach nasz system ma luki, i dopiero wtedy rozmawiać, jak Stany Zjednoczone mogłyby je wypełnić.
Chodzi o pomoc rzędu kilkudziesięciu miliardów dolarów, ale rozłożoną na dekady, a nie najbliższe lata. Polacy wychodzą jednak z założenia, że jeśli baza ma powstać za cztery – sześć lat, to wtedy też do naszego kraju powinny dotrzeć pierwsze dostawy sprzętu. – Już wówczas bowiem zwiększą się zagrożenia i Polska powinna dysponować większą zdolnością bojową – mówi informator „Rz”. Jutro do Warszawy przyleci nowy amerykański negocjator, który otworzy tzw. ścieżkę negocjacyjną w sprawie modernizacji polskiej armii.
– Amerykanie są przekonani, że Polska nie może sobie pozwolić na odrzucenie prośby USA. Dlatego kwestionują naszą analizę zagrożeń i chcą nam mówić, czego mamy się bać – mówi „Rz” prof. Roman Kuźniar, politolog z UW. – A przecież nam też łatwo byłoby kwestionować amerykańską ocenę bezpieczeństwa, bo to USA wielokrotnie popełniały błędy.
Być może dlatego nasi dyplomaci podkreślają, że w kwestii tarczy nie zamierzają się spieszyć. Radosław Sikorski powiedział wczoraj, że nie wyklucza, iż rozmowy będą kontynuowane po listopadowych wyborach w USA. – Być może to tylko forma presji na partnera. A być może nasz rząd uznał, że z następcami Busha łatwiej dojdzie do porozumienia – tłumaczy „Rz” prof. Kuźniar. Oznaczałoby to przedłużenie negocjacji co najmniej o rok.