Za wszystkie przekazane informacje policja dziękowała podczas konferencji w Krakowie, podkreślając, że bez nich nie wystarczyłby fakt, iż specjalna grupa powołana do tropienia bandytów nie spała trzy doby, a do poszukiwań włączyły się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Interpol.
[srodtytul]Koronkowa, dyskretna akcja[/srodtytul]
Dwóch z podejrzewanych o kradzież napisu mężczyzn, których w poniedziałek przewieziono do Krakowa, zatrzymano w Gdyni. To jedna z tych osób wskazała, gdzie ukryto napis. A przechowywano go w lesie, niedaleko domu jednego z zamieszanych w kradzież, Marcina A., właściciela hurtowni budowlanej w Czernikowie. Jak udało nam się dowiedzieć, Marcin A. jest zięciem byłego szefa miejscowej policji. To właściciel hurtowni może usłyszeć zarzut nakłaniania do kradzieży, bo kierował akcją, wynika z nieoficjalnych informacji "Rz".
Kolejni podejrzani to bracia Radosław i Łukasz M. oraz Paweł S. — mieszkańcy Lipna pod Toruniem. Żaden z nich nie pracuje, byli już karani za kradzieże i rozboje. Nie są powiązani z żadnym neonazistowskim ugrupowaniem ani nie mają takich poglądów.
To oni i jeszcze jedna osoba usłyszeli w Prokuraturze Okręgowej w Krakowie zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, kradzieży napisu "Arbeit macht frei" oraz jego uszkodzenia. Ponieważ to dobro o szczególnym znaczeniu dla kultury, grozi im 10 lat więzienia. Decyzja o ich ewentualnym aresztowaniu zapadnie we wtorek.
Na czyje zamówienie działali? Oficjalnie policja nie potwierdza, że chodzi o kolekcjonera, ale tak wynika z pierwszych informacji, jakie uzyskaliśmy. Wszystko wskazuje na to, że motywem tego niebywałego czynu była chęć zysku.