"Według raportu World Energy Outlook za rok 2009 w ciągu najbliższych 20 lat aż połowa spalanych przez człowieka węglowodorów będzie niekonwencjonalnego pochodzenia. Z polskiej perspektywy oznacza to, że udział firm takich jak Gazprom, które eksploatują konwencjonalne złoża gazu, będzie się w Europie systematycznie zmniejszał. Tymczasem Polska wykonuje ruch dokładnie w przeciwnym kierunku, przygotowując się do podpisania umowy wiążącej nas z Gazpromem aż do roku 2037.

Umowę podpisujemy w sytuacji, gdy najwięksi odbiorcy gazu w Europie, z Niemiec, Włoch i Francji ograniczają import z Rosji i renegocjują umowy, przechodząc z kontraktów długoterminowych na trzyletnie. Europa wymusza też na Gazpromie zmianę formuły cenowej, która ma być powiązana nie z cenami ropy, jak w przypadku polsko - rosyjskiej umowy, tylko z realnymi, rynkowymi notowaniami cen gazu skroplonego LNG" - czytam w "Polsce".

Komentuje to w tej samej gazecie Andrzej Godlewski: "Według oficjalnych zapowiedzi podpisanie polsko-rosyjskiej umowy ma nastąpić jeszcze w tym miesiącu. Według nieoficjalnych informacji żaden z rządowych urzędników nie kwapi się, by firmować kontrakt, który dla polskich gospodarstw oznaczać będzie wyższe rachunki za gaz. Także kwestie związane z interesem narodowym każą bardzo ostrożnie podchodzić do umowy z Gazpromem. Jaki jest sens wiązać się z jednym dostawcą na prawie trzydzieści lat? Dlaczego mamy decydować się na to akurat w czasie, kiedy zmieniają się zasady handlu gazem (coraz częściej zaczynają obowiązywać umowy krótkoterminowe - podobnie jak na rynku ropy), a Polska może się stać gazowym mocarstwem?"

Podzielam wątpliwości Godlewskiego. Premier Tusk powinien jeszcze raz przemyśleć i precyzyjnie przekalkulować, czy opłaca się nam podpisywać tak kontrowersyjną umowę z Gazpromem.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/janke/2010/03/09/czy-musimy-wiazac-sie-z-gazpromem/]blog.rp.pl/janke[/link]