Trzeci obieg

Kontrkulturowe akcje wpisywały się w walkę z reżimem. Choćby nazwanie w 1982 r. gen. Jaruzelskiego zboczeńcem i argumentowanie, że stan wojenny to gwałt na własnym narodzie

Publikacja: 12.01.2013 00:01

Fot. Leszek Biernacki / KFP

Fot. Leszek Biernacki / KFP

Foto: Uważam Rze

Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Jakiś czas temu, na imprezie w warszawskim Hard Rock Cafe, Jarosław Janiszewski, wokalista zespołów Bielizna i Czarno-Czarni, pojawił się dość ekscentrycznie ubrany. Na purpurowo. W sutannie biskupa. W pierwszej chwili można było pomyśleć: ot, pospolita, wręcz zgrana, antyklerykalna prowokacja w wykonaniu rubasznego, ale i sympatycznego satyra. Albo wygłup faceta, który nie chce dorosnąć. Takie, skądinąd zrozumiałe, reakcje świadczyłyby jednak o tym, że w Polsce operujemy nadal starymi schematami: „my – oni" lub „swoi – obcy". A więc pozostałościami zaborów, okupacji, realnego socjalizmu. Po jednej stronie chodzący, jak Pan Bóg przykazał, do kościoła patrioci, po drugiej – sprzymierzeni z Jerzym Urbanem i obozem zdrady narodowej antyklerykałowie. Na niuanse nie ma miejsca.

Ani komuna, ani „Solidarność"

Przyzwyczailiśmy się postrzegać kulturę schyłku PRL w świetle ówczesnego zasadniczego podziału politycznego na nurt oficjalny i podziemie. Taki obraz przez długi czas lansowała ta część dawnych środowisk solidarnościowych, która uzurpowała sobie monopol na opozycyjność. Rzeczywistość lat 80. nie była jednak podzielona na dwa. Obok „Tygodnika Mazowsze" funkcjonowały zupełnie inne antyreżimowe zjawiska, jak krakowski periodyk „bruLion" czy wrocławska Pomarańczowa Alternatywa. I oczywiście trójmiejska kultura alternatywna, której uczestnikami byli wokalista grupy Big Cyc Krzysztof Skiba, wspomniany już Jarosław Janiszewski oraz performer Paweł „Konjo" Konnak, autorzy wydanego przez Narodowe Centrum Kultury, bogato ilustrowanego albumu „Artyści, wariaci, anarchiści". To na premierę tej okazałej publikacji Janiszewski założył purpurową sutannę.

Aby zrozumieć, o co chodziło takim ludziom jak Skiba, Janiszewski czy Konjo, trzeba przyjrzeć się tłu historycznemu rozgrywających się wydarzeń. Ostatnia dekada PRL była okresem konfrontacji dwóch, wydawało się, poważnych wizji świata. Chyląca się ku upadkowi władza ludowa nie rezygnowała z patosu ideologii komunistycznej jako legitymacji do rządzenia wzmacnianej argumentem państwowej przemocy. Z kolei dysydenci stawiali opór dyktaturze PZPR, kreując się na sumienia narodu walczącego o swobody obywatelskie i niepodległość kraju. Także poprzez tworzenie drugiego obiegu kulturalnego. W wydawaniu bibuły realizował się etos zaangażowanego społecznie polskiego inteligenta.

Na tym tle pojawił się zupełnie inny nurt sprzeciwu wobec posępnej, wywołującej poczucie beznadziei i frustrację, rzeczywistości. Brali w nim udział ludzie młodzi, którzy z oczywistych względów kontestowali reżim. Ale jednocześnie odrzucali etos solidarnościowej opozycji – wszystko jedno, czy ten bardziej prawicowy, czy bardziej lewicowy. Chodziło o to, żeby system pokonać śmiechem. W ten sposób przerabiano polską wersję kontrkulturowego buntu. Skierowanego jednak nie – jak w krajach demokracji i rynku – przeciwko mieszczańskiemu, konsumpcyjnemu społeczeństwu, lecz przeciwko tragigrotesce, jaką było życie w PRL.

W tym kontekście najczęściej wymieniany jest festiwal rockowy w Jarocinie. Tyle że odbywał się on raz w roku. A Gdańska Scena Alternatywna tętniła życiem przez 365 dni w roku. Wiatr wolności wiejący od morza robił swoje. Marynarze sprowadzali z Zachodu nie tylko ciuchy czy kosmetyki, ale i niesłuchane jeszcze w Polsce płyty. Ich „zawartość" w pierwszej kolejności docierała do uszu trójmiejskiej młodzieży i tym samym ją inspirowała. A potem to się przekładało na lokalne bogactwo stylów, po którym do dziś zostały legendarne nazwy zespołów. Rozchodziły się tu brzmienia awangardowe (Pancerne Rowery, Szelest Spadających Papierków) i transowo-psychodeliczne (Bóm Wakacje w Rzymie, Apteka). Nowa fala (Bielizna Goeringa) i muzyka taneczna (Los Piranias del Baltico). Nie mogło też zabraknąć punka (Dzieci Kapitana Klossa, Po Prostu).

Działy się zabawne rzeczy, kiedy wykonawcy z Wybrzeża ruszali na podbój świata. Zasłużone na polu organizacyjnym było od roku 1986 Młodzieżowe Centrum Kultury w Gdyni pod artystycznym kierownictwem Waldemara Rudzieckiego. W barwnych wspomnieniach Janiszewskiego czytamy: „O ile kraje demokracji ludowej stały wtedy otworem, o tyle wyjazd dalej niż do NRD był prawie nieosiągalny, ale przy wsparciu organizacji kierunek zachodni stał się możliwy. Wyniknęło z tego kilka energetycznych przygód. Zespół Canada, uprawiający według swojej ideologii teksańskie boogie, pojechał na koncerty do ZSRR. Po koncercie na Kamczatce uciekł organizator trasy i ekipa czekała kilka tygodni na samolot powrotny. Z kolei Apteka nie wróciła na czas z Berlina Zachodniego, co doprowadziło do szału aktywistów z MCK. Kolega Rudziecki musiał się dramatycznie tłumaczyć ubekom".

Przeciw gwałcicielom

Trójmiejska alternatywa to jednak nie tylko rockowe granie, ale akcje performersko-happeningowe z odniesieniem również do polityki. Stanowiło to domenę formacji Totart (w ramach niej działała grupa poetycka Zlali Mi Się Do Środka) oraz anarchistycznego Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego. Liderem Totartu był Zbigniew Sajnóg, skandalizujący poeta, który w latach 90. trafił do sekty Niebo. Inni totartowcy to muzyk Ryszard „Tymon" Tymański, rysownik Paweł „Paulus" Mazur czy poeta Dariusz „Brzóska" Brzóskiewicz. W trakcie występów Totartu publiczność była obrzucana – co było pomysłem Konja – „bombami z mokrych gazet".

Poza tym totartowcy wspierali aktywność RSA oraz ruchu Wolność i Pokój w sprawie tzw. obdżektorów, czyli młodych mężczyzn, którzy nie chcieli „iść w kamasze" (uchylali się od służby wojskowej, podając jako powód to, że są pacyfistami). Było to zresztą przedmiotem zainteresowania SB. Materiały o tym są w zbiorach IPN. Najważniejszy z nich, z roku 1984, składa się z 15 teczek, w których są m.in. notatki służbowe funkcjonariuszy meldujących o pojawieniu się ulotek sygnowanych przez RSA.

Krzysztof Skiba opowiada o akcji, w której uczestniczył i która miała miejsce w pewną kwietniową niedzielę roku 1982 pod kościołem św. Brygidy w Gdańsku, a więc zanim na dobre rozkręciła się działalność trójmiejskich anarchistów. W stronę wychodzących z kościoła ludzi pofrunęły ulotki. Pomyśleli oni, że oto w stanie wojennym dała o sobie znać „Solidarność". Przeżyli jednak szok. Okazało się bowiem, że na fruwających karteczkach była karykatura Wojciecha Jaruzelskiego z podpisem: „Uwaga! Zboczeniec!".

Zdaniem Skiby akcja ta odegrała pozytywną rolę, bo na wesoło komentowała przygnębiającą rzeczywistość. Zawierała również konkretne polityczne przesłanie. „Był to śmiech przez łzy wywołane gazem łzawiącym. Ktoś, kto uważa generała Jaruzelskiego za »zboczeńca«, nie chce z nim dyskutować, paktować i nie wzywa go do porozumienia narodowego, jak to nieustannie czynili pozostający w podziemiu przywódcy związkowi. Stan wojenny to gwałt na własnym narodzie. Tego rodzaju aktu może dokonać tylko osoba zboczona, która wymaga opieki lekarskiej".

Kto nie był za młodu anarchistą?

Myliłby się jednak ten, komu by przyszła do głowy myśl, że był to przejaw braku lojalności ze strony nieodpowiedzialnych smarkaczy wobec „Solidarności". A jeśli nawet był, to z upływem czasu sytuacja się zmieniła. Ważnym momentem, bo uwiarygadniającym trójmiejskich anarchistów w oczach starej opozycji, było w drugiej połowie lat 80. podjęcie przez RSA wspólnych działań z WiP (Skiba o ludziach „Solidarności": „płacili za nas kolegia, na które dawnych anarchistów nie byłoby stać"). W roku 1988 RSA i WiP poparły strajk w Stoczni Gdańskiej.

Z książki Skiby, Janiszewskiego i Konja możemy się dowiedzieć, że w Trójmieście w ogóle rozmaite środowiska wzajemnie się przenikały. Nie powinny więc nas dziwić znajomości anarchistów z działaczami prawicowego Ruchu Młodej Polski. PRL był więc kiepskim papierkiem lakmusowym, jeśli chodzi o sprawdzian przekonań kontrkulturowców. Byli bowiem oni – tak jak większość świadomych politycznie Polaków – po prostu przeciwko reżimowi.

Chwila prawdy nadeszła natomiast w III RP. Dopiero po roku 1989 można było się przekonać, kto naprawdę nie jest konformistą.

Lipiec 2011

Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Jakiś czas temu, na imprezie w warszawskim Hard Rock Cafe, Jarosław Janiszewski, wokalista zespołów Bielizna i Czarno-Czarni, pojawił się dość ekscentrycznie ubrany. Na purpurowo. W sutannie biskupa. W pierwszej chwili można było pomyśleć: ot, pospolita, wręcz zgrana, antyklerykalna prowokacja w wykonaniu rubasznego, ale i sympatycznego satyra. Albo wygłup faceta, który nie chce dorosnąć. Takie, skądinąd zrozumiałe, reakcje świadczyłyby jednak o tym, że w Polsce operujemy nadal starymi schematami: „my – oni" lub „swoi – obcy". A więc pozostałościami zaborów, okupacji, realnego socjalizmu. Po jednej stronie chodzący, jak Pan Bóg przykazał, do kościoła patrioci, po drugiej – sprzymierzeni z Jerzym Urbanem i obozem zdrady narodowej antyklerykałowie. Na niuanse nie ma miejsca.

Pozostało 90% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo