Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"
Jakiś czas temu, na imprezie w warszawskim Hard Rock Cafe, Jarosław Janiszewski, wokalista zespołów Bielizna i Czarno-Czarni, pojawił się dość ekscentrycznie ubrany. Na purpurowo. W sutannie biskupa. W pierwszej chwili można było pomyśleć: ot, pospolita, wręcz zgrana, antyklerykalna prowokacja w wykonaniu rubasznego, ale i sympatycznego satyra. Albo wygłup faceta, który nie chce dorosnąć. Takie, skądinąd zrozumiałe, reakcje świadczyłyby jednak o tym, że w Polsce operujemy nadal starymi schematami: „my – oni" lub „swoi – obcy". A więc pozostałościami zaborów, okupacji, realnego socjalizmu. Po jednej stronie chodzący, jak Pan Bóg przykazał, do kościoła patrioci, po drugiej – sprzymierzeni z Jerzym Urbanem i obozem zdrady narodowej antyklerykałowie. Na niuanse nie ma miejsca.
Ani komuna, ani „Solidarność"
Przyzwyczailiśmy się postrzegać kulturę schyłku PRL w świetle ówczesnego zasadniczego podziału politycznego na nurt oficjalny i podziemie. Taki obraz przez długi czas lansowała ta część dawnych środowisk solidarnościowych, która uzurpowała sobie monopol na opozycyjność. Rzeczywistość lat 80. nie była jednak podzielona na dwa. Obok „Tygodnika Mazowsze" funkcjonowały zupełnie inne antyreżimowe zjawiska, jak krakowski periodyk „bruLion" czy wrocławska Pomarańczowa Alternatywa. I oczywiście trójmiejska kultura alternatywna, której uczestnikami byli wokalista grupy Big Cyc Krzysztof Skiba, wspomniany już Jarosław Janiszewski oraz performer Paweł „Konjo" Konnak, autorzy wydanego przez Narodowe Centrum Kultury, bogato ilustrowanego albumu „Artyści, wariaci, anarchiści". To na premierę tej okazałej publikacji Janiszewski założył purpurową sutannę.
Aby zrozumieć, o co chodziło takim ludziom jak Skiba, Janiszewski czy Konjo, trzeba przyjrzeć się tłu historycznemu rozgrywających się wydarzeń. Ostatnia dekada PRL była okresem konfrontacji dwóch, wydawało się, poważnych wizji świata. Chyląca się ku upadkowi władza ludowa nie rezygnowała z patosu ideologii komunistycznej jako legitymacji do rządzenia wzmacnianej argumentem państwowej przemocy. Z kolei dysydenci stawiali opór dyktaturze PZPR, kreując się na sumienia narodu walczącego o swobody obywatelskie i niepodległość kraju. Także poprzez tworzenie drugiego obiegu kulturalnego. W wydawaniu bibuły realizował się etos zaangażowanego społecznie polskiego inteligenta.
Na tym tle pojawił się zupełnie inny nurt sprzeciwu wobec posępnej, wywołującej poczucie beznadziei i frustrację, rzeczywistości. Brali w nim udział ludzie młodzi, którzy z oczywistych względów kontestowali reżim. Ale jednocześnie odrzucali etos solidarnościowej opozycji – wszystko jedno, czy ten bardziej prawicowy, czy bardziej lewicowy. Chodziło o to, żeby system pokonać śmiechem. W ten sposób przerabiano polską wersję kontrkulturowego buntu. Skierowanego jednak nie – jak w krajach demokracji i rynku – przeciwko mieszczańskiemu, konsumpcyjnemu społeczeństwu, lecz przeciwko tragigrotesce, jaką było życie w PRL.