Najwięcej błędów tej kampanii wyborczej popełniła chyba Platforma. Sam naliczyłem ich co najmniej pięć.

Najlepszym tego przykładem była ciągła zmiana stanowiska w kwestii powyborczych aliansów. Najpierw lider PO zapewniał, że partia samodzielnie zdobędzie większość, potem, że jedynym koalicjantem zostanie PSL, następnie zaproponował koalicję z PiS lub z LiD, by na końcu ogłosić chęć współpracy wszystkich ze wszystkimi. Jak wyborca PO może się nie czuć skołowany tego typu festiwalem niespodzianek?

W kampanii PO tego brak. Wyborca dostaje szereg różnych, nienawiązujących do siebie reklamówek, kilka rodzajów billboardów o kompletnie odmiennej tematyce. Nie wiemy, po co Platforma chce odsunąć od władzy PiS – czy po to, żeby zbudować prawdziwą IV RP, czy może reaktywować III RP? Obiektem ataku partii Tuska jest tak wiele zjawisk i problemów, że nie wiadomo, jakie jest główne przesłanie tej kampanii. To kompletny brak koherencji marketingowej. Platforma gra na tylu fortepianach, że powstaje efekt kakafonii.

Podobnie zresztą jak PiS (kolejne to już zapożyczenie i „małpowanie” partii Kaczyńskiego). Tyle, że w przypadku ugrupowania rządzącego było to nad wyraz spójne, koherentne i korespondujące z całą kampanią („silny szeryf walczący z plagą korupcji, salonem i układami”). W odniesieniu do strategii PO obecność Tuska jako frontmena całej kampanii nie wydaje się tak oczywista.

Od dłuższego czasu forsuję tezę, że polityków można podzielić na tych, których się szanuje, ale nie lubi, oraz na tych, których się lubi, ale nie czuje wobec nich respektu. Do pierwszej grupy zaliczyć można Kaczyńskiego, do drugiej Tuska. Przewaga premiera nad szefem Platformy polega jednak na tym, że o ile w sondażach kierujemy się sympatią (bo nic nas nie kosztuje taka deklaracja i miło jest zgłosić poparcie dla powszechnie lubianego polityka), o tyle w prawdziwym głosowaniu wybieramy może i mało sympatycznego, ale szanowanego zakapiora, który zdolny będzie do rządzenia Rzecząpospolitą i skutecznej walki o nasze interesy. W realnych decyzjach, które mają rozstrzygnąć o losach kraju, lubienie jest mniej istotne niż respekt. Ta prawidłowość działa na niekorzyść Tuska. Jego nie sposób nie lubić, ale Kaczyńskiego nie sposób nie szanować (nawet jeśli się jest jego politycznym przeciwnikiem).