Pierwszy to szeroka formacja złożona inteligentów etykietowanych jako "rewizjoniści" i ludzi nieco młodszych, dorastających intelektualnie i politycznie w ich cieniu. Ona żegna dziś swojego mędrca, rozpamiętując na różne sposoby jego wyjątkowość. "To on ukuł całe nasze pokolenie" (Marcin Król w Dzienniku), "Dla nas był królem Leszkiem I" (Tadeusz Sobolewski w GW) - "Był dla całego środowiska punktem orientacyjnym na naszej mapie myśli i uczuć przez całe nasze dorosłe życie" (Jerzy Jedlicki w GW), "Dla pokolenia, które zbuntowało się w 1956 r, był największym guru" (Karol Modzelewski w Dz).
Chociaż - jak to bywa z pisanymi naprędce pożegnaniami - w sporej części składają się z utartych klisz, z ich lektury wynika melancholijny pożytek. Oto widać, jak rzadki jest dar słusznie przypisywany Kołakowskiemu: mówienia tak, by odbiorcy narzucało się natychmiast, dlaczego przedmiot danego wykładu lub tekstu jest bezwzględnie ważny i dotykający najzupełniej podstawowych spraw w życiu słuchacza i jego zbiorowości.
Pożegnanie niewątpliwego mistrza jasności i celnego wywodu przeradza się w hołdowniczą kakofonię, z której tu i ówdzie wybijają się frazy, które przewrotnie tłumaczą tę bezradność. "Nikt z nas nie marzył, by sięgnąć poziomu mistrza", "górował nad nami wszystkimi" - pisze uczciwie Marcin Król (obecny dziś nie tylko w "Dz.", ale i w "GW" i "Polsce"), a Jadwiga Staniszkis jakby echem dopowiada w "Polsce": "Lepiej niż ktokolwiek inny znał ułomności, powierzchowności, samozadowolenie polskiej inteligencji". I w tej samej gazecie Zdzisław Krasnodębski: "Nie był w Polsce dostatecznie doceniony (…) Po 1989 roku w polskiej filozofii lewicowo-liberalnej nic się ciekawego nie stało, to myśmy się wszyscy zachwycali tym, że był sławny (…) ale nie pozostawił po sobie uczniów, którzy kontynuowaliby jego przemyślenia".
Jerzy Szacki (w GW) wspomina: "Już pierwszego dnia na UW w 1948 r. trafiłem na zebranie, na którym toczyła się dyskusja o poważnych błędach towarzysza Kołakowskiego". A co młodszymi, którzy wspomnień mieć nie mogą, a epopeja rewizjonistów jest dla nich tylko historyczną anegdotą? "Bardzo wcześnie przeszedł na pozycje niezależne i zapoczątkował wielki ferment rewizjonistyczny", "przeszedł z pozycji lewicowych na centrowe" - tyle usłyszymy od Sławomira Sierakowskiego, który dziś w Dzienniku zabrał głos w imieniu młodzieży. Kołakowski zdążył przez kolejne 60 lat zbuntować się, przyłożyć się walnie do odesłania marksizmu na półkę z utopiami, odejść ze swoją myślą w rewiry metafizyczne, ale mam wrażenie, że wspomniana przez Szackiego egzekutywa siedzi jakby nigdy nic i dalej roztrząsa odchylenia.
"Wszelkie słowa wydają się daremne", zauważa Adam Michnik (nie omieszkawszy wcześniej tych słów napisać parę setek) i rzeczywiście, chciałoby się już zamknąć te wszystkie gazety. Ale wpierw trzeba wyjąć z "Wyborczej"trzy teksty Kołakowskiego: króciutki sławny szkic "Jak być konserwatywno liberalnym socjalistą?" (wbrew pozorom wcale nie jest ironiczną zabawą pojęciami) i dwa eseje z lat 70., w których mowa jest o godności i nienawiści w horyzoncie bardzo polskich i bardzo naszych spraw. Cytowanie fragmentów mija się z celem, Kołakowski pisał i mówił tak, że każde zdanie narzuca się ze swoją ważnością.