Rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Monika Lewandowska powiedziała, że odmowę wszczęcia śledztwa prokurator uzasadnił "brakiem znamion czynu zabronionego". Postępowaniu sprawdzające toczyło się w sprawie "ujawnienia przez funkcjonariusza państwowego, przewodniczącego PKBWL, informacji ze spotkania z szefem MON z 22 kwietnia ubiegłego roku poprzez umieszczenie tego samego dnia nagrania na dysku systemowym Ministerstwa Infrastruktury".

"Gazeta Polska Codziennie" opublikowana fragmenty stenogramów nagrania rozmowy z 22 kwietnia ubiegłego roku między szefem MON a polskim akredytowanym przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK) i jednocześnie szefem Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Według gazety kilka dni po katastrofie rządowego TU-154 płk Edmund Klich oświadczył ministrowi obrony Bogdanowi Klichowi, że to Rosjanie ponoszą odpowiedzialność za tragedię smoleńską, ponieważ mimo fatalnej pogody nie zamknęli lotniska. Minister zakazał Edmundowi Klichowi formułowania wniosków obciążających. Rozmowa odbyła się w gabinecie ministra. Edmund Klich przyznał w rozmowie z dziennikarzami "GPC", że dokonał nagrania rozmowy "na własne potrzeby".

Postępowanie w związku z tą sprawą prowadzi warszawska Wojskowa Prokuratura Okręgowa. Toczące się śledztwo dotyczy zaniedbań wojskowych w MON. Prok. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej poinformował, że w śledztwie tym chodzi o naruszenie "obowiązujących w resorcie obrony narodowej przepisów regulujących sposób dopuszczenia do siedziby MON osób posiadających przy sobie urządzenia rejestrujące m.in. dźwięk". W wyniku tego naruszenia utrwalono treść rozmowy ministra obrony narodowej z innymi funkcjonariuszami publicznymi.

Zgodnie z zapisami Kodeksu karnego żołnierzowi - który będąc w służbie narusza nałożone na niego obowiązki przez co doprowadza do szkody - grozi do pięciu lat więzienia.