Jak podzielić historią

Na naszych oczach rozkwita rewizjonistyczna historia ślązakowska, zachęcająca do tworzenia mentalnej przepaści między wymyślonym narodem śląskim a Polską

Publikacja: 23.03.2012 22:15

Jak podzielić historią

Jak podzielić historią

Foto: Fotorzepa, Magdalena Jodłowska

Tekst z tygodnika Uważam Rze

W kwietniu 2007 r. Związek Ludności Narodowości Śląskiej ogłosił list do władz UNESCO, wzywający do odrzucenia wniosku polskich władz, aby obóz w Auschwitz nazwano „niemieckim, nazistowskim obozem koncentracyjnym i zagłady 1940–1945". W opinii ZLNŚ podkreślanie niemieckiego charakteru obozu miało zamaskować fakt, że „po wojnie był to polski obóz koncentracyjny".

List wywołał wówczas liczne protesty. Zabrał głos m.in. prof. Władysław Bartoszewski, który stwierdził, iż „nie można krzywdy tysięcy i śmierci kilkuset traktować tak samo jak zamordowania milionów w ramach zaplanowanej polityki państwa". Zaprotestował również Instytut Pamięci Narodowej, który wskazał, że nazwa „polskie obozy koncentracyjne" nie odpowiada prawdzie historycznej, ponieważ obiekty te były zakładane przez władze sowieckie i nadzorowane przez sowieckie organy bezpieczeństwa oraz stworzone pod ich kontrolą struktury komunistycznego Urzędu Bezpieczeństwa w czasach, gdy PRL nie była państwem suwerennym".

Gloryfikatorom nowej śląskości łatwo przychodzi tworzenie opozycji: Polska przeciw Śląskowi

Niemal pięć lat potem, 2 lutego 2012 r., Ruch Autonomii Śląska – drugie obok ZLNŚ ugrupowanie lansujące tezę o osobnym narodzie śląskim – zorganizowało wraz z Muzeum Śląskim w Katowicach pokaz filmu dokumentalnego „Polskie obozy koncentracyjne" w reżyserii Pawła Siegera. Kino Rialto, w którym odbył się bezpłatny pokaz, jest częścią Silesii Film, instytucji podlegającej samorządowi województwa śląskiego finansowanej z budżetu województwa. A za kulturę i edukację w sejmiku województwa śląskiego odpowiada właśnie członek zarządu województwa Jerzy Gorzelik – przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska i uczestnik dyskusji po filmie.

Kwestie dziwnie przemilczane

Film „Polskie obozy koncentracyjne" można bez trudu znaleźć w wyszukiwarce YouTube i obejrzeć samemu. Opowiada o powojennych obozach pracy w Jaworznie, Świętochłowicach i Potulicach na podstawie wspomnień trzech więźniarek tych obozów – dwóch mieszkanek Śląska oraz Ukrainki. Większość filmu to ich opowieści o aresztowaniu, deportacji do obozu, sadystycznych zabawach strażników, próbach samobójczych więźniów rzucających się na druty pod napięciem i głodzie panującym w obozie. Autorzy podkreślają też, że powojenne obozy pracy w większości wypadków powstawały na bazie niemieckich obozów koncentracyjnych, łącznie z obozami UB i NKWD w Oświęcimiu i Brzezince.

Gdyby nie użycie terminu „polskie obozy koncentracyjne" i uparte udowadnianie przez reżysera, że „warunki w tzw. obozach pracy nie różniły się od panujących w niemieckich obozach koncentracyjnych", film przypominałby inne dokumenty o represjach okresu stalinowskiego. Takie obrazy powstawały już w Polsce – „Casus: Potulice" Wojciecha Worotyńskiego z 1999 r. czy „Lamsdorf/Łambinowice. Muzeum i miejsce pamięci" Alicji Schatton z tego roku, pokazujący wszystkie etapy istnienia obozu – od hitlerowskiego obozu jenieckiego po stalinowski obóz pracy.

Autor idzie inną drogą. Przyznaje, że w obozach pracy umieszczano akowców i szerzej – Polaków, ale skupia się na pokazywaniu tych obozów jako miejsca eksterminacji Ślązaków i Ukraińców. Dlaczego obok dwóch mieszkanek Śląska i Ukrainki nie dotarł do byłych żołnierzy niepodległościowego podziemia przetrzymywanych w takich miejscach?

Sprzeciw musi budzić też stwierdzenie reżysera, że po wojnie „w oficjalnej propagandzie nowa Polska jest kontynuatorem dobrych przedwojennych tradycji". Polska lubelska odcinała się demonstracyjnie od II RP. Film Pawła Siegera budzi sprzeciw użyciem nazwy „polskie obozy koncentracyjne" i obroną prawa do nazywania powojennych karnych obozów pracy „obozami zagłady lub obozami śmierci".

Przy całym szacunku dla ofiar komunistycznych obozów pracy – należy umieć odróżnić je od hitlerowskich fabryk śmierci, z których, jak to cynicznie ujmowali esesmani, można było wyjść „tylko przez komin". Dowodem na to są zresztą relacje wszystkich trzech bohaterek filmu, które opowiadają, jak po stosunkowo krótkim okresie (około roku) zostały zwolnione z obozu – w jednym przypadku z nakazem osiedlenia się w Giżycku. Autor filmu nie podaje też, skąd wziął kwestionowaną już przez znawców tematu liczbę od 30 do 50 tys. śmiertelnych ofiar obozów pracy UB. Nie wyjaśnia, jak obozy zmieniały swój charakter. A np. obóz w Jaworznie, do którego w latach 1947–1949 kierowano głównie Ukraińców zatrzymanych podczas akcji „Wisła", od 1950 r. stał się miejscem kaźni polskiej młodzieży niepodległościowej z podziemnych grup oporu rozbijanych przez UB w szkołach podstawowych i liceach.

Tytuł filmu nie jest ważny?

W „Gazecie Wyborczej« można było przeczytać o tym filmie: „Największe kontrowersje wzbudził tytuł filmu – »Polskie obozy koncentracyjne«. Sam autor powiedział, że w Internecie znalazł „wpisy odsądzające go od czci i wiary". „Trudno się rozmawia o ciemnych kartach własnej historii" – powiedział PAP Sieger. Dodał, że to „jest bardzo trudny temat", bo obozy powstawały w czasach wprowadzania systemu komunistycznego.

Jeden z uczestników dyskusji po projekcji – szef Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego prof. Ryszard Kaczmarek – tłumaczył, że „chyba bardziej słusznie należałoby powiedzieć „obozy koncentracyjne w Polsce". Jego zdaniem mówienie „o samej terminologii jest ucieczką od tego, co jest istotą sprawy", czyli istnienia systemu obozów.

Z kolei lider Ruchu Autonomii Śląska Jerzy Gorzelik wyraził przekonanie, iż intencją autora filmu było sprowokowanie do myślenia i pobudzenie do dyskusji. Jego zdaniem najwięcej kontrowersji w obecnych czasach budzi ten aspekt polityki, który „nie wynikał wprost ze stalinowskiego komunizmu, ale z nacjonalizmu". Odnosząc się do tytułu prezentowanego filmu, Gorzelik oświadczył, że preferuje w tym przypadku określenie „polskie komunistyczne obozy koncentracyjne". „Gazeta Wyborcza" cytuje też politologa dr. Norberta Honka z Uniwersytetu Opolskiego: „Nie odcinałbym się od określenia obozów powojennych mianem koncentracyjnych, mimo że taka nazwa kojarzy się z obozami tworzonymi w czasie wojny przez nazistów. Wiele z tych nazistowskich obozów, które nazywały się koncentracyjne, nie były przeznaczonych do koncentracji ludzi na określonym terytorium i poddaniu ich represjom – bo taka jest najpowszechniejsza definicja obozu koncentracyjnego. Były to obozy zagłady, w których poddawano ludność eksterminacji".

Wreszcie Norbert Rasch, szef Mniejszości Niemieckiej na Opolszczyźnie, uważa, że: „Także przez wzgląd na skojarzenia z niemieckimi obozami zagłady nie należy tych obozów nazywać koncentracyjnymi. Bo w świadomości ludzi funkcjonuje zbitka: »obóz koncentracyjny« równa się »komory gazowe«. (...) Ale zostawiłbym określenie »polskie obozy«, bo to Polacy nimi zarządzali".

Legitymacja dla antypolonizmu

Czytając artykuł „Wracają polskie obozy koncentracyjne" i wzmianki o „potrzebie dyskusji", trudno było nie odnieść wrażenia, że to typowy „tekst taran", za pomocą którego „Gazeta Wyborcza" oswaja czytelników ze swoją kolejną wątpliwą tezą historyczną. Wątpliwą, gdyż sprzeciw wobec określenia „polskie obozy koncentracyjne" wynika z jego nieuczciwości. Były to obozy komunistyczne.

Represjonowanie mieszkańców Śląska było faktem, ale na równi z żołnierzami Armii Krajowej i innymi „kategoriami" ludzi, których nowa władza uważała za przeciwników. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że w takich obozach jak Łambinowice bywali przetrzymywani i Polacy, i Niemcy, i śląscy Polacy, którzy trafiali tam za często realne zarzuty kolaboracji z nazistami. Lekceważący prawo charakter działań NKWD i komunistycznej bezpieki sprawia, że dziś nie sposób osądzić, kto trafił do obozów z racji realnych przewin z czasów wojny, a kto został osadzony w nim z racji zemsty osobistej czy powojennej nieufności wobec Ślązaków. Wreszcie 24 lutego „Gazeta" piórem Marcina Wojciechowskiego orzekła: „Uchylanie się od terminu »polskie obozy koncentracyjne« z okresu powojennego jest (...) niepoważne".

Ruch Autonomii Śląska dostał tym samym od redakcji z Czerskiej zielone światło dla używania obraźliwej dla Polaków nazwy.

Krew dzieli najskuteczniej

Jeśli chce się oddzielić psychologicznie mieszkańców Śląska od Polski, najbardziej skuteczna będzie taktyka lansowania tezy o zbrodniach Polaków na Ślązakach. W miejsce powojennej wspólnoty losu Polaków pod jarzmem sowieckim i szerzej komunistycznym, jakie było udziałem także niewinnie represjonowanych mieszkańców Śląska, tworzy się podłą antynomię: polskie zbrodnie i śląskie ofiary. Tak ideologia może wykopywać coraz szerszą przepaść między pojęciami śląskości i polskości. A obozy za jakiś czas łatwo będzie zaprezentować jako symbol krwawej, polskiej okupacji powojennego Śląska.

Kolejny mit to teza o rzekomo przemilczanej zbrodni. Wystarczy odwiedzić teren dawnego obozu w Łambinowicach, by znaleźć tablice ku czci zmarłych tu i Polaków, i Niemców. Na filmie Pawła Siegera tablice te są nawet sfilmowane. Szkoda, że autor nie wspomniał, kto i kiedy odsłonił je w latach 90. Z obrazu Siegera nie dowiemy się także, jakie media pisały o potrzebie ścigania katów z UB lub o sprawie ekstradycji komendanta obozu w Świętochłowicach – Salomona Morela, a dla których był to kłopotliwy temat.

Akceptowanie nazwy „polskie obozy koncentracyjne" musi wreszcie budzić sprzeciw w kontekście uporczywej walki władz RP, naszej dyplomacji i wreszcie wielu zwykłych przedstawicieli Polonii z używaniem tego określenia w zagranicznych mediach. Lansowanie tego terminu w stosunku do komunistycznych obozów pracy w latach stalinowskich wygląda wręcz jak złośliwe wsadzanie kija w szprychy starań o wyrugowanie tego terminu. Efekty wpływu takiego pomieszania pojęć na opinię zagraniczną już widać. Oto na łamach czeskich „Lidovych Nowin" Lubos Palata donosi w kontekście filmu Siegera o „polskich obozach koncentracyjnych", podając bez żadnych uwag domniemaną liczbę 50 tys. śmiertelnych ofiar obozów. Opisując sprawców zbrodni w powojennych obozach, Palata cały czas używa określenia „Polacy", ani razu nie używając słowa „komunista".

Pięć lat po tym, jak użycie tej samej nazwy przez ZLNŚ wywołało powszechne oburzenie, tym razem pojawienie się filmu o obraźliwej nazwie nie wywołuje już takich protestów. Milczą rząd i IPN.

Mit wieży spadochronowej?

W 1947 r. pisarz Kazimierz Gołba, związany ze śląskim katolickim „Gościem Niedzielnym", wydał książkę „Wieża spadochronowa – harcerze śląscy we wrześniu 1939 r.". Była to opowieść o bohaterskich harcerzach polskich, który bronili Katowic przed wkraczającym Wehrmachtem, ostrzeliwując się z gniazda karabinów maszynowych na szczycie wieży spadochronowej w parku Kościuszki. Według książki obrona wieży trwała kilkanaście godzin, a harcerze mieli nawet zestrzelić niemiecki samolot. Dopiero ostrzał niemieckich ciężkich armat miał zlikwidować punkt harcerskiego oporu. Ten epizod stał się symbolem patriotyzmu śląskich harcerzy. Imieniem obrońców nazwano katowicki hufiec ZHP, a w 1976 r. opisany przez Gołbę epizod z września 1939 r. został uwieczniony w filmie „Ptaki ptakom". Pod samą wieżą zbudowano pomnik obrońców Katowic. Jednak od lat 80. część historyków zaczęła zgłaszać zastrzeżenia co do skali i długotrwałości obrony wieży w stosunku do opisów Kazimierza Gołby.

Prof. Ryszard Kaczmarek z Uniwersytetu Śląskiego dotarł we freiburskim Federalnym Archiwum Wojskowym do nieznanego wcześniej raportu gen. Neulinga, który opisywał, że walki pod wieżą trwały o wiele krócej, niż opisywano wcześniej. Jak podaje Wikipedia: „Według niemieckiego generała sztab 239. Dywizji został ostrzelany z karabinu maszynowego umieszczonego na wieży spadochronowej 4 września rano, gdy trwały ostatnie narady przed wkroczeniem do Katowic. Ogień obrońców wieży był niecelny. Wieża umilkła po tym, jak została ostrzelana z niemieckiego działa przeciwpancernego. Walki trwały też w Katowicach, ale opór został szybko przełamany około godziny 11". Potem badania Kaczmarka podjął dziennikarz „GW" w Katowicach – Bartosz Wieliński, który na podstawie kolejnych badań we fryburskim archiwum napisał szereg artykułów kwestionujących książkę Gołby. Latem 2004 r. do Freiburga udała się grupa historyków z katowickiego IPN. Ich ustalenia pokrywały się z tezami „Gazety Wyborczej".

Wikipedia podsumowuje obecny stan wiedzy: „Niejasne jest to, kto bronił wieży. Do dziś nie odnaleziono dowodów, żeby byli to harcerze. Pojawiły się informacje, że być może byli to katowiccy gimnazjaliści. Nie ustalono też ani liczby, ani nazwisk obrońców wieży. Najprawdopodobniej ich ciała wraz ze szczątkami innych obrońców Katowic spoczywają na cmentarzu w Katowicach–Panewnikach".

Wydawało się, że całą sprawę można zamknąć kompromisowym stanowiskiem. Walki o wieżę spadochronową były faktem historycznym, ale trwały zapewne krócej i nie były tak barwne, jak opisuje to książka. Nie ma rozstrzygających dowodów, że wieży bronili harcerze, jednak trzeba pamiętać, że Gołba zbierał swoje relacje już dwa lata po wojnie, gdy mogło żyć wielu naocznych świadków wydarzeń. Jednocześnie demistyfikatorzy legendy mogli uznać, że harcerska pamięć o obronie wieży to coś, co zasługuje na szacunek, i nawet wobec korekt badaczy – tradycyjne uroczystości pod wieżą można uznać za symboliczny hołd dla ludzi walczących z najazdem niemieckim w Katowicach. Tym bardziej że wspomniane dzienniki generała Ferdinanda Neulinga zawierają wzmianki o zwalczaniu oporu polskich patriotów w różnych miejscowościach Górnego Śląska.

Do kompromisu jednak nie doszło. Zwolennicy ruchu ślązakowskiego zaczęli wyśmiewać jakiekolwiek obchody pod wieżą w parku Kościuszki. 1 września 2011 r. prezydent Bronisław Komorowski odwiedził Katowice, obejrzał harcerską rekonstrukcję walk i złożył kwiaty pod wieżą spadochronową. Komorowski nazwał miejsce pod wieżą szczególnym i uświęconym harcerską krwią.

– Odwoływanie się do tych tradycji jest szczególnie ważne w chwili, gdy niektórzy podają w wątpliwość polski patriotyzm Ślązaków, a są też tacy, którzy gdzieś tracą swoją świadomość pomiędzy Oberschlesien a Górnym Śląskiem – stwierdził prezydent.

W odpowiedzi Związek Ludności Narodowości Śląskiej wydał oświadczenie, w którym napisano: „Przeprowadzona parę lat temu, w oparciu o dokumenty i fakty, dyskusja na temat tzw. obrony wieży spadochronowej w Katowicach jednoznacznie zdyskredytowała zwolenników mitów wymyślonych przez K. Gołbę, a zawartych w książce »Obrona wieży spadochronowej«. Prezydent RP przemawiając pod wieżą spadochronową, wystawił się na śmieszność, stając po stronie zwolenników wymyślonego mitu. Skoro B. Komorowski tak bardzo lubi mity i legendy, to już zapraszamy go na uroczystości związane z Drag?nym z Lisowic oraz z Utopkiym z Rybnika. Na tych uroczystościach powaga urzędu prezydenta RP na pewno nie zostanie wystawiona na szwank, gdyż tak jak miała miejsce obrona wieży spadochronowej przez harcerzy, tak samo w Lisowicach żył smok, a w rejonie Rybnika Utopek. Zadowolone będą wszystkie dzieci, a nie tylko harcerze".

Rekonstrukcja jako skandal

Obelżywy wobec prezydenta RP ton pisma ZLNŚ został skrytykowany przez gazety zazwyczaj życzliwe dla autonomistów, jak np. „Dziennik Zachodni". Ale 4 września na łamach katowickiej „Gazety Wyborczej" Bartosz Wieliński w tekście „Nie profanujmy wieży spadochronowej" napisał: „Nikt się jednak nie oburza, gdy w parku Kościuszki zbiera się czereda młodych ludzi poprzebieranych w mundury z epoki, by wystawić »rekonstrukcję« wydarzeń z września 1939 r. Ale czy robienie w takim miejscu happeningu nie urąga pamięci obrońców miasta? Co zresztą w niedzielę będzie rekonstruowane w parku Kościuszki? Prawdziwy przebieg zdarzeń z 1939 r.? Czy będą niemieckie działka przeciwpancerne i mercedes generała, który kilkadziesiąt minut po strzelaninie pod wieżą w centrum Katowic obrzucono kwiatami? Nie. Zobaczymy co najwyżej sceny zażartych walk o wieżę znane z nakręconego w latach 70. filmu »Ptaki ptakom«, które z rzeczywistością się rozmijają.

Nie mam żadnych pretensji do wielbicieli historycznych rekonstrukcji. Ale ktoś ze starszych powinien wytłumaczyć im, że rocznica wejścia Wehrmachtu do Katowic nie jest dobrym momentem do zabawy.

4 września 1939 r. rozegrał się pierwszy akt górnośląskiej tragedii. Polska z Katowic wówczas uciekła – wyjechał wojewoda Grażyński, wycofały się oddziały polskiego wojska. A Ślązacy znowu stanęli przeciwko sobie. Jedni w mundurach hitlerowskiej armii lub z opaskami Freikorpsu na ramieniu wchodzili, by »wyzwolić Śląsk od polskiego ucisku«, zaś inni z bronią w ręku próbowali tę niemiecką nawałę powstrzymać. (...) Wkrótce potem zaczęło się zaś wpisywanie Ślązaków na volkslistę i przymusowy pobór dziesiątek tysięcy mężczyzn do hitlerowskiej armii. Ze swastyką na piersi ginęli na wszystkich frontach tej drugiej wojny światowej.

W styczniu 1945 r. wkroczyła z kolei Armia Czerwona, paląc śląskie wsie i miasta, gwałcąc, rabując i zabijając. Ślązaków zsyłano do kopalni Donbasu i więziono w obozach pracy. Polska wobec tej tragedii była obojętna. (...) Wiem, że ludziom, którzy osiem lat temu protestowali przeciwko ujawnianiu faktów z historii Katowic, takie pytanie też nie przypadnie do gustu. Wolą niepoważną rekonstrukcję".

Płomienna filipika Wielińskiego dobrze pokazuje, jak przeciwnicy jednych mitów bez wahania lansują własne mity. Wieliński stawia tezę, że we wrześniu 1939 r. na Górnym Śląsku jedni Ślązacy stanęli przeciw innym. Tyle że jedni byli ubrani w mundury Wehrmachtu, a inni starali się tę nawałę zatrzymać. Czyżby? Śląsk atakowały jednostki Wehrmachtu i byli to zarówno Niemcy z Rzeszy, jak i Niemcy ze Śląska. Cytowany generał Neuling był Saksończykiem, a nie żadnym „schlesierem". A bojówkarze Freikorpsu używali języka niemieckiego, a nie gwary, bo ich zwierzchnicy z SS pilnowali, by zachowywali się jak „dobrzy Niemcy".

Tak samo pogromcy mitów o wieży spadochronowej – lansujący mit, że powstania śląskie to wyłącznie walka jednych Ślązaków z innymi Ślązakami. A co z Niemcami, którzy zasiedlali Oberschlesien od połowy XIX w., czyli od momentu rozpoczęcia boomu węglowego? A co z Freikorpsami, które zbierały w swoich szeregach zabijaków z całej Rzeszy, takich jak Albert Leo Schlageter z Badenii położonej przy granicy ze Szwajcarią czy protonazista z Grossdeutsche Arbeitspartei, poprzedniczki NSDAP, opiewany dziś jako „śląski bohater" na forach internetowych ślązakowców?

I jeszcze jedno – co ma oznaczać zdanie, że gdy w 1945 r. sowieccy okupanci prześladowali Ślązaków, Polska była obojętna? Jaka Polska? Polska Bolesława Bieruta – agenta NKWD?

Ta Polska Bieruta była obojętna także wobec porwania „szesnastu", mordowania żołnierzy niezłomnych i kłamstw o Katyniu.

I znów, tak jak w wypadku tezy o „polskich obozach koncentracyjnych", gloryfikatorom nowej śląskości niepokojąco łatwo przychodzi tworzenie opozycji – Polska przeciw Śląskowi.

Nacjonalizm jednak dobry?

Casus mitu o „polskich obozach koncentracyjnych" na Śląsku i walka z pamięcią o obrońcach katowickiej wieży pokazują, jak szybko w dyskusjach o historii tezy jątrzące, dzielące Śląsk i Polskę zostają uznane za równouprawnione lub wręcz jedynie słuszne.

Ślązakowcy zmieniają świadomość społeczną na Śląsku równie sprawnie i metodycznie jak niegdyś na Zachodzie zwolennicy rewolucji obyczajowej. Nie jest ich wielu, ale dobrze wiedzą, czego chcą, nie mają skrupułów i grają na postulacie równouprawnienia wszystkich opinii.

Na naszych oczach rozkwita rewizjonistyczna historia ślązakowska zachęcająca do tworzenia mentalnej przepaści między wymyślonym narodem śląskim a Polską. Zwolennicy poprawności politycznej akurat ślązakowski nacjonalizm akceptują, bo przyświeca im wyższy cel – walka z „polskim szowinizmem". Zbudowana na prowokacyjnych tezach, które mają zaboleć i dzielić. Tworzyć urazy i podziały. A gdy ktoś próbuje z nią polemizować, ślązakowcy chowają się za wygodną tarczą, ogłaszają, że to atak na wszystkich Ślązaków.

Tekst z tygodnika Uważam Rze

, marzec 2012

Tekst z tygodnika Uważam Rze

W kwietniu 2007 r. Związek Ludności Narodowości Śląskiej ogłosił list do władz UNESCO, wzywający do odrzucenia wniosku polskich władz, aby obóz w Auschwitz nazwano „niemieckim, nazistowskim obozem koncentracyjnym i zagłady 1940–1945". W opinii ZLNŚ podkreślanie niemieckiego charakteru obozu miało zamaskować fakt, że „po wojnie był to polski obóz koncentracyjny".

Pozostało 98% artykułu
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej