Tancerze, muzycy i mimowie mogą zniknąć z serca Krakowa – ostrzegają uliczni artyści. O tym, kto zajmie metr kwadratowy placu za 2 złote dziennie, przesądzi powołana w najbliższych dniach komisja. To wynik przyjętych przez krakowskich radnych przepisów o Parku Kulturowym, które zaczną obowiązywać od czerwca. Mają chronić Stare Miasto przed zalewem paskudnych reklam, ulicznym handlem bez zezwolenia i zapewnić odpowiedni poziom występujących tu artystów.
– Chodzi o wizerunek miasta. Na Rynku trzy zespoły nie mogą grać obok siebie i wzajemnie się zagłuszać. Poziom występów nie może być żenujący. A zdarza się, że ktoś wiele godzin rzępoli dwie melodie, bo tyle umie – tłumaczy Stanisław Dziedzic, dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Miasta Krakowa. Dodaje, że artystów ocenia np. Rzym czy Lwów. I uspokaja, że nie będzie weryfikacji dyplomów.
Jednak uliczni artyści martwią się, że trudno im będzie uzyskać zezwolenie. Poza tym miasto oczekuje od nich, by w składanych wnioskach podali, kiedy będą występować. – Nie występuję, jak pada ani gdy mam zły nastrój – tłumaczy Marek, który grywał w Krakowie na gitarze. Teraz boi się, że straż miejska wlepi mu mandat, gdy wystąpi w innej niż zadeklarowana porze.
Pomysł nie jest nowy. Do tej pory uliczni artyści powinni byli zgłaszać swą działalność. Ale niewielu to robiło. Jak sprawdziła "Rz" w Urzędzie Miasta, na Rynek Główny zawarto z nimi tylko dziesięć umów, a 11 wniosków jest rozpatrywanych. Trzy odrzucono. Novum to ocena poziomu występów.
Wątpliwości mają sami radni. – Karby, w jakie będą ujęci artyści, są zbyt twarde. Część z nas nie zdawała sobie sprawy z tych konsekwencji przepisów o Parku Kulturowym. Uliczni grajkowie to koloryt miasta. Trzeba liczyć na naturalną selekcję. Ten, kto niewiele umie, znajdzie mało pieniędzy w kapeluszu – mówi Bolesław Kosior, radny PiS, członek Komisji Kultury, Promocji i Ochrony Zabytków.