Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze
Mnóstwo razy, zwłaszcza jako nastolatka, słyszałam od różnych osób, że Warszawa to paskudne miejsce, gdzie można wyłącznie zarabiać pieniędze. To strasznie przykre i nieprawdziwe, dlatego zawsze odpowiadałam, że jeśli ktoś tak twierdzi, to znaczy, że jest zbyt zajęty zarabianiem, żeby poznać uroki mojego miasta – mówi Monika Nemtusiak, 29-letnia chemiczka urodzona w Warszawie.
Sama potrafi godzinami zachwycać się okolicami, w których się wychowała: zamkniętym podwórkiem między ulicami Moliera i Kozią, gdzie stoi mała fontanna, zaułkami na tyłach archikatedry św. Jana, zegarem ściennym na Podwalu, którego bała się jako mała dziewczynka. Studia, podobnie jak jej starsza siostra Sabina, skończyła w Krakowie.
Z niesmakiem wspomina rozmowę siostry z kolegami z roku. Któryś z nich w pewnym momencie rzucił: „A co na to powie warszawka?" – zwracając się do Sabiny. Zareagowała bardzo ostro, odsyłając kolegę do sprawdzenia, co tak naprawdę znaczy obraźliwe słowo, którego użył.
Istnienie zjawiska długoletniej niechęci do mieszkańców stolicy potwierdza Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego: – Kiedy byłem młodszy, starsi koledzy przestrzegali mnie, żebym w rozmowie z kimś z innego miasta nie przyznawał się, że jestem z Warszawy, tylko z Mokotowa – wspomina.
Jego zdaniem stereotyp warszawiaków jako ludzi nadętych i zarozumiałych ma swoje korzenie w PRL, kiedy faktycznie osiedlało się tu bardzo dużo osób niezwiązanych z miastem – przyjeżdżali tylko po to, żeby robić karierę w komunistycznym aparacie. – Sami warszawiacy też nie przepadali za swoim miastem i nie robili nic, żeby zmienić nastawienie – dodaje.
Chaos, czyli wolność
– Narzekanie na Warszawę bolało wielu jej mieszkańców, którzy ją lubili, ale nie zawsze mieli kontrargumenty – uzupełnia Dariusz Gawin, szef Instytutu Stefana Starzyńskiego związanego z MPW. – A wystarczy cierpliwie tłumaczyć, że to, co wydaje się wadą, może być zaletą – definiuje receptę na sukces. Przykład?
– Chaotyczność miasta. To wada, owszem – przyznaje Gawin. – Ale korzenie tego chaosu tak naprawdę tkwią w wolności. Bo Warszawa od powstania I Rzeczypospolitej była jej stolicą, a więc stolicą republiki. Wyrazem tego przywiązania do wolności były np. jurydyki, które zakładali tu magnaci, nie chcąc się podporządkować prawu miejskiemu. Ślady po tym do dziś widzimy w topografii miasta, choćby plac Dąbrowskiego to dawny rynek jurydyki Bielino, prywatnego miasta należącego do Franciszka Bielińskiego, marszałka wielkiego koronnego. Jego główną ulicą była dzisiejsza Marszałkowska.
Słowo „wolność" jest kluczowym pojęciem w budowaniu legendy Warszawy. A jej tworzenie to misja, jakiej podjął się Instytut Stefana Starzyńskiego. – Kiedy go wymyślaliśmy, przyświecała nam idea, żeby robić to, co robiłby Stefan Starzyński, gdyby żył dzisiaj – mówi Jan Ołdakowski. – A Starzyński właśnie budował legendę Warszawy na różne sposoby – od zamawiania i wydawania bedekerów, po organizowanie akcji „Warszawa w kwiatach", przez co wciągał mieszkańców w jej upiększanie.