Zakochaj się w Warszawie

Paskudna, chaotyczna, wiocha. Przez długi czas narzekanie na Warszawę było w dobrym tonie. Zwłaszcza wśród mieszkańców, którzy przyjechali do stolicy robić karierę. Od kilku lat jednak tendencja się zmienia. Miłość do Warszawy staje się wręcz modna

Publikacja: 04.08.2012 01:01

Zakochaj się w Warszawie

Foto: Fotorzepa, Jerzy Gumowski

Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze

Mnóstwo razy, zwłaszcza jako nastolatka, słyszałam od różnych osób, że Warszawa to paskudne miejsce, gdzie można wyłącznie zarabiać pieniędze. To strasznie przykre i nieprawdziwe, dlatego zawsze odpowiadałam, że jeśli ktoś tak twierdzi, to znaczy, że jest zbyt zajęty zarabianiem, żeby poznać uroki mojego miasta – mówi Monika Nemtusiak, 29-letnia chemiczka urodzona w Warszawie.

Sama potrafi godzinami zachwycać się okolicami, w których się wychowała: zamkniętym podwórkiem między ulicami Moliera i Kozią, gdzie stoi mała fontanna, zaułkami na tyłach archikatedry św. Jana, zegarem ściennym na Podwalu, którego bała się jako mała dziewczynka. Studia, podobnie jak jej starsza siostra Sabina, skończyła w Krakowie.

Z niesmakiem wspomina rozmowę siostry z kolegami z roku. Któryś z nich w pewnym momencie rzucił: „A co na to powie warszawka?" –  zwracając się do Sabiny. Zareagowała bardzo ostro, odsyłając kolegę do sprawdzenia, co tak naprawdę znaczy obraźliwe słowo, którego użył.

Istnienie zjawiska długoletniej niechęci do mieszkańców stolicy potwierdza Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego: – Kiedy byłem młodszy, starsi koledzy przestrzegali mnie, żebym w rozmowie z kimś z innego miasta nie przyznawał się, że jestem z Warszawy, tylko z Mokotowa – wspomina.

Jego zdaniem stereotyp warszawiaków jako ludzi nadętych i zarozumiałych ma swoje korzenie w PRL, kiedy faktycznie osiedlało się tu bardzo dużo osób niezwiązanych z miastem – przyjeżdżali tylko po to, żeby robić karierę w komunistycznym aparacie. – Sami warszawiacy też nie przepadali za swoim miastem i nie robili nic, żeby zmienić nastawienie – dodaje.

Chaos, czyli wolność

– Narzekanie na Warszawę bolało wielu jej mieszkańców, którzy ją lubili, ale nie zawsze mieli kontrargumenty – uzupełnia Dariusz Gawin, szef Instytutu Stefana Starzyńskiego związanego z MPW. – A wystarczy cierpliwie tłumaczyć, że to, co wydaje się wadą, może być zaletą – definiuje receptę na sukces. Przykład?

– Chaotyczność miasta. To wada, owszem – przyznaje Gawin. – Ale korzenie tego chaosu tak naprawdę tkwią w wolności. Bo Warszawa od powstania I Rzeczypospolitej była jej stolicą, a więc stolicą republiki. Wyrazem tego przywiązania do wolności były np. jurydyki, które zakładali tu magnaci, nie chcąc się podporządkować prawu miejskiemu. Ślady po tym do dziś widzimy w topografii miasta, choćby plac Dąbrowskiego to dawny rynek jurydyki Bielino, prywatnego miasta należącego do Franciszka Bielińskiego, marszałka wielkiego koronnego. Jego główną ulicą była dzisiejsza Marszałkowska.

Słowo „wolność" jest kluczowym pojęciem w budowaniu legendy Warszawy. A jej tworzenie to misja, jakiej podjął się Instytut Stefana Starzyńskiego. – Kiedy go wymyślaliśmy, przyświecała nam idea, żeby robić to, co robiłby Stefan Starzyński, gdyby żył dzisiaj – mówi Jan Ołdakowski. – A Starzyński właśnie budował legendę Warszawy na różne sposoby – od zamawiania i wydawania bedekerów, po organizowanie akcji „Warszawa w kwiatach", przez co wciągał mieszkańców w jej upiększanie.

– W Muzeum Powstania i poprzez działalność Instytutu opowiadamy o wolności, ale nie w sposób martyrologiczny, tylko w przełożeniu na język sztuki. Treść ta sama, ale przekazana tak, żeby jak najwięcej ludzi chciało tego słuchać. W ten sposób chcemy rozbudzać dumę, ale taką, która nikomu nie zagraża – opisuje Gawin.

Wolność przełożona na język sztuki to  koncerty współczesnych muzyków śpiewających piosenki z powstania czy te o Warszawie albo coroczny festiwal „Niewinni Czarodzieje".

– Ta impreza to hołd oddany twórcom, którzy znaleźli się w Warszawie w latach 50., kiedy stolica była jeszcze w dużej mierze zrujnowana i dopiero co przestał szaleć stalinizm – wyjaśnia Ołdakowski. – Ci ludzie tworzyli kulturę i sztukę na najwyższym światowym poziomie. I oni rzucają wyzwanie dzisiejszemu pokoleniu młodych ludzi, które ma przecież dużo lepsze warunki, by coś tworzyć, ale tamto pokolenie wydaje się być pokoleniem niedoścignionym – w tym, jak pracowali, ale też w tym, jak świetnie potrafili się bawić – mówi dyrektor MPW.

Patronami kolejnych festiwali byli m.in. Leopold Tyrmand, Krzysztof Komeda, Kisiel, Kalina Jędrusik, Zbyszek Cybulski, Marek Hłasko. Uczestnicy podążają ich tropem, odkrywając przy tym niezwykłe, niedostępne miejsca stolicy – hall dawnego Domu Partii, podziemia Hotelu Europejskiego czy od lat nieczynny klub Labirynt.

Nie wszyscy patroni Niewinych byli rodowitymi warszawiakami. – I nie ma to najmniejszego znaczenia. Bo warszawiakiem zostaje się tak, jak kiedyś zostawało się Amerykaninem – to kwestia decyzji, deklaracji i pomysłu, bo Warszawa lubi ludzi kreatywnych oraz innowacyjnych, to tworzy jej różnorodność – uważa Ołdakowski.

Uwolnić przestrzeń, oswoić blokowisko

Różnorodność Warszawy to jedna z tych cech, za które szczególnie cenią stolicę takie osoby jak Radosław Bień, 33-leni analityk branży informatycznej. Pochodzi z Brzegu, studiował we Wrocławiu, w stolicy pracuje od ośmiu lat. – Kiedy przyjechałem tu po studiach, byłem podekscytowany, zawsze jestem pozytywnie nastawiony do nowych miejsc. Bez problemu znalazłem, to co mnie zawsze interesowało: zajęcia z flamenco czy koncerty jazzowe. Bogactwo oferty kulturalnej jest tu nieporównywalne z jakimkolwiek innym polskim miastem. Na przykład dzięki spotkaniom, na które zapraszają różne ambasady, mogę poznać kulturę innych krajów, choć nie mam wielu okazji do podróży – wylicza.

Od lat chętnie chodzi też na spacery po mieście organizowane przez varsavianistów i bierze udział w grach miejskich. – Bardziej niż wielka historia i polityka interesują mnie anegdoty oraz ciekawostki, np. że w tym domu imprezował Tyrmand, a w tej kamienicy urodziła się kochanka jakiegoś słynnego aktora. A tego typu imprezy dostarczają takiej właśnie wiedzy – wyjaśnia. Poznawanie historii miasta poprzez drobne, ale niezwykłe szczegóły jest możliwe między innymi dzięki corocznej, nowatorskiej akcji Domu Spotkań z Historią i Nowego Teatru Uwalnianie Przestrzeni.

– Organizujemy ją w okolicach 4 czerwca, z okazji rocznicy upadku komunizmu. Namawiamy właścicieli czy zarządców różnych obiektów, by umożliwili zwiedzenie zapomnianych, niedostępnych na co dzień zakątków: tunelu niedokończonego metra na Targówku z lat 50., hydrantu pod rondem Dmowskiego czy Grubej Kaśki – mówi Katarzyna Puchalska, kuratorka projektów kulturalnych w DSH. – Do zwiedzających dociera, że czasami przechodzą obok takiego obiektu codziennie i nigdy nie zwrócili na niego uwagi. I otwiera się kolejna klapka w głowie, że należałoby poszukać podobnych miejsc i poznać ich historię.

Podkreśla, że zespół DSH stara się też pokazywać na kolejnych wystawach poświęconych Warszawie, jak bardzo miasto się zmieniło na korzyść. – Choćby na tej, którą można oglądać teraz, poświęconej odbudowie stolicy, ludzie widzą jak na dłoni, jak bardzo miasto było zburzone i jak wypiękniało. Wtedy zaczynają się z nim utożsamiać – wyjaśnia i zaznacza, że w ostatnich latach jest to możliwe dzięki nowoczesnym, ciekawym technikom wystawienniczym.

Skąd brała się niechęć mieszkańców i przyjezdnych do stolicy, tak powszechna w latach 90.?

– Wtedy zaczęliśmy mieć możliwość swobodnego wyjeżdżania za granicę, mogliśmy porównywać eleganckie, zadbane metropolie na Zachodzie i naszą szarą rzeczywistość na czele z zaniedbaną, szarą Warszawą – diagnozuje Puchalska. Dodaje, że z czasem do ludzi też dotarło, że mogą śledzić decyzje dotyczące miasta i mieć na nie wpływ. Kiedyś zupełnie takiej świadomości nie było.

– Wielu twierdzi, że Warszawa jest nieciekawa architektonicznie. A to nieprawda – jest ciekawa, tylko inaczej niż Wiedeń, Praga czy Paryż – uważa Jan Ołdakowski. – Powodzeniem cieszy się np. wydany przez nas kilka lat temu „Filmowy przewodnik po Warszawie". Pokazuje miejsca, w których mieszkali bohaterowie kultowych filmów czy seriali.

Podobnie jest z wydanym w ostatnie wakacje „Przewodnikiem po warszawskich blokowiskach", który opisuje historię kilku wybranych osiedli, zarówno tych lubianych, kameralnych i z cegły, jak i niecieszących się najlepszą opinią skupisk wieżowców z wielkiej płyty. Okazuje się, że nawet na tym pozornie najbardziej ponurym można się doszukać jakiejś perełki – czy to będzie przemyślany i funkcjonalny sposób rozplanowania budynków, czy choćby schowana między betonowymi blokami zabytkowa kapliczka.

Pogodzić starych i nowych

Zainteresowaniem cieszy się też wydana przy okazji ostatniego festiwalu Niewinni Czarodzieje książka „Mówi Warszawa" przedstawiana jako pierwsza polifoniczna powieść o stolicy. Na pomysł napisania takiej książki wpadł Marek Kochan, pisarz i wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego.

– Kiedyś Sławomir Idziak, polski operator współtworzący „Helikopter w ogniu", opowiadał, że sceny w tym filmie kręcono z 32 kamer, a on to montował, aby uzyskać wyjątkowy efekt. Pomyślałem, że można by zrobić coś takiego o Warszawie: ustawić bardzo dużo kamer, sfilmować i zobaczyć, co z tego wyniknie – wyjaśnia genezę pomysłu.

Na książkę składa się 21 opowiadań pisarzy warszawskich – niekoniecznie urodzonych w stolicy. – Mają różne wrażliwości, są z różnych pokoleń. Z obrazu, jaki się wyłania z ich opowieści, bez wątpienia wynika jedno: silne zanurzenie Warszawy w przeszłości – ocenia Kochan. Jego zdaniem z jednej strony Warszawa czerpie z tego siłę, a z drugiej – ta przeszłość bywa czasem balastem. – Warszawa za bardzo ogląda się wstecz, co niekiedy przeszkadza w myśleniu o przyszłości. Ale może to jest niezbędne? Może teraz jest właśnie czas remanentów, porządkowania tego, co było; czas nadawania znaczeń, wypowiadania tego, co nie zostało wypowiedziane. I dopiero potem będzie można pójść do przodu – zastanawia się. Jedno z opowiadań w zbiorze, „Basen", którego autorem jest sam Kochan, mówi o starych warszawiakach, którym utrwalił się obraz miasta sprzed  lat. Obserwują zmiany i nie potrafią się z nimi pogodzić. Nie akceptują napływu „barbarzyńców" z innych miast, którzy przyjechali tu robić karierę. Głównego bohatera, warszawiaka od urodzenia, ta świadomość przytłacza na tyle, że staje się jego obsesją.

– A prawda jest taka, że klimat naszego miasta, jego energię, w dużej mierze tworzą właśnie ludzie przyjezdni i to dzięki nim Warszawa jest dynamiczna oraz różnorodna – podkreśla Kochan, urodzony w stolicy, lecz pamiętający, że jego rodzina też kiedyś do miasta przyjechała, tyle że ponad sto lat wcześniej, przed I wojną światową.

– Oczywiście, że inne jest przywiązanie do Warszawy kogoś, kto tu się wychował, niż osoby mieszkającej tu kilka lat – dodaje Dariusz Gawin. – Dla tych pierwszych topografia miasta jest pamiętnikiem: tu chodziłem do liceum, tu miałem pierwszą randkę, tu mnie goniło ZOMO, a w tych delikatesach stałem w kolejce przed świętami. Przyjezdny najpierw się zderza z jakąś oficjalną opowieścią, potem musi się tego miasta nauczyć, a następnie stworzyć własną mapę Warszawy. I potrzebne są inicjatywy łączące starych i nowych warszawiaków. Staramy się to robić  opowiadając o Warszawie jako o stolicy wolności.

Luty 2012

Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze

Mnóstwo razy, zwłaszcza jako nastolatka, słyszałam od różnych osób, że Warszawa to paskudne miejsce, gdzie można wyłącznie zarabiać pieniędze. To strasznie przykre i nieprawdziwe, dlatego zawsze odpowiadałam, że jeśli ktoś tak twierdzi, to znaczy, że jest zbyt zajęty zarabianiem, żeby poznać uroki mojego miasta – mówi Monika Nemtusiak, 29-letnia chemiczka urodzona w Warszawie.

Sama potrafi godzinami zachwycać się okolicami, w których się wychowała: zamkniętym podwórkiem między ulicami Moliera i Kozią, gdzie stoi mała fontanna, zaułkami na tyłach archikatedry św. Jana, zegarem ściennym na Podwalu, którego bała się jako mała dziewczynka. Studia, podobnie jak jej starsza siostra Sabina, skończyła w Krakowie.

Z niesmakiem wspomina rozmowę siostry z kolegami z roku. Któryś z nich w pewnym momencie rzucił: „A co na to powie warszawka?" –  zwracając się do Sabiny. Zareagowała bardzo ostro, odsyłając kolegę do sprawdzenia, co tak naprawdę znaczy obraźliwe słowo, którego użył.

Istnienie zjawiska długoletniej niechęci do mieszkańców stolicy potwierdza Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego: – Kiedy byłem młodszy, starsi koledzy przestrzegali mnie, żebym w rozmowie z kimś z innego miasta nie przyznawał się, że jestem z Warszawy, tylko z Mokotowa – wspomina.

Jego zdaniem stereotyp warszawiaków jako ludzi nadętych i zarozumiałych ma swoje korzenie w PRL, kiedy faktycznie osiedlało się tu bardzo dużo osób niezwiązanych z miastem – przyjeżdżali tylko po to, żeby robić karierę w komunistycznym aparacie. – Sami warszawiacy też nie przepadali za swoim miastem i nie robili nic, żeby zmienić nastawienie – dodaje.

Pozostało 85% artykułu
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej