90 lat temu, 20 grudnia 1922 roku, Stanisław Wojciechowski został wybrany na drugiego prezydenta RP, następcę zamordowanego Gabriela Narutowicza. Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
"Wyjawię Wam tutaj otwarcie tajemnicę cierpień Belwederu (...). Jest to niecierpliwość człowieka czynu, który chce stanowić swoją wolą, swoją energią pokierować tak, jak mu zrozumienie przyszłych losów Rzeczypospolitej nakazuje. Ale czasy takiego pojmowania roli głowy państwa należą do przeszłości. To trzeba sobie jasno, szczerze i publicznie powiedzieć. Kto chce tak postępować znajdzie się w kolizji albo z obywatelami, albo z Konstytucją".
Stanisław Wojciechowski, autor powyższych słów, jest postacią dość zapomnianą, mimo że jego nazwisko znajduje się w każdym podręczniku historii Polski. Był bowiem prezydentem RP w latach 1922-1926. Konstytucja marcowa nie dawała głowie państwa dużych uprawnień, stąd też Wojciechowski nie miał właściwie szansy zapisać się wyraźnie, czy to w spoób pozytywny, czy to w negatywny, w pamięci współczesnych, a tym bardziej następnych pokoleń. Był zaś bez wątpienia ciekawą indywidualnością.
W swoich wpomnieniach Wojciechowski pisze, że zapytany przez niego o sprawy ustrojowe Piłsudski powiedział, iż najbardziej podoba mu się konstytucja Stanów Zjednoczonych, ale nie widzi możliwości zastosowania tego wzoru w Polsce. Wprowadzenie systemu rządów prezydenckich istotnie było niemożliwe. Prawica bała się, że prezydentem zostanie Piłsudski, lewica - że człowiek prawicy. Jedni i drudzy pospołu więc pracowali nad uszczuplaniem prerogatyw prezydenta, usuwając z nich m. in. prawo weta wobec ustaw. "Złym doradcą jest strach" - konkluduje Wojciechowski, stwierdzając, że sejmowładztwo okazało się silniejsze niż "głos doświadczenia przodków, domagających się wzmocnienia władzy wykonawczej". Wojciechowski nie był jednak zwolennikiem silnej władzy prezydenta, ale też chyba nie opowiadał się za rolą zupełnie dekoracyjną. W jednym z przemówień stwierdzał: "Rola moja jako prezydenta, wedle Konstytucji naszej jest bardzo skromna i moim zdaniem jest dobrze, że jest skromna, albowiem po tych ciężkich dniach niewoli trzeba, aby Polacy rządzili sobą, a nie, żeby ktoś nimi rządził".
Jako prezydent głosił zasadę "Salus Republicae - superma lex", namiawał do usuwania różnic, często błahych, wzywał do zgody i współdziałania.