Mężczyzna wcześniej pracował w bankach, więc wiedział jak one działają i gdzie są w nich przechowywane pieniądze. Dwa z napadów były nieudane, podczas ostatniego Marcin F. wziął zakładniczkę. Ujęto go w trakcie ucieczki.
Seria napadów rozpoczęła się 25 stycznia 2011 r. Tego dnia mężczyzna usiłował zrabować pieniądze z banku przy ul. Miłkowskiego. Pracownica, do której podszedł i groził atrapą broni uciekła i zamknęła się w jednym z pomieszczeń banku. Zdezorientowany Marcin F. wyszedł bez pieniędzy.
Kolejnych napadów dokonał w kwietniu, czerwcu, listopadzie i w marcu 2012 r. na placówki bankowe przy ul. Kobierzyńskiej i Miłkowskiego. Zrabował łącznie ok. 75 tys. zł. Zawsze był w czapce lub kapturze, ciemnych okularach, a posługiwał się atrapą broni.
- Od około dwóch lat liczba napadów na banki spada. Jeżeli już dochodzi do takich "skoków" to dokonują ich ich zwykle amatorzy, w pojedynkę lub co najwyżej w składzie dwuosobowym, którzy dość szybko wpadają. Nie ma napadów organizowanych przez grupy przestępcze - mówi „Rz" Wojciech Stawski, były policjant, obecnie ekspert do spraw zabezpieczeń bankowych. - Potencjalnych sprawców odstrasza wysokość łupu, która wynosi przeciętnie kilka tysięcy złotych - dodaje.
Sprawcy zwykle napadają na małe oddziały czy punkty kasowe, najczęściej grożą atrapą broni. Głośny był przypadek Kazimierza B., rolnika z Bukowca, który w ciągu dwóch lat dokonał 17 "skoków" i ukradł blisko 170 tys. zł. W okularach i czapce z daszkiem podchodził do okienka udając chętnego do wzięcia kredytu, po czym wyjmował broń i żądał pieniędzy. Jak wyjaśniał w śledztwie do napadów zmusiła go zła sytuacja finansowa i brak pieniędzy na spłacenie kredytów. W marcu sąd w Łodzi skazał rolnika na sześć lat więzienia.