Reklama
Rozwiń

Wyszedł z więzienia, minął się z żoną

Po 12 latach Andrzej Z., ps. Słowik, odzyskał wolność. Czy wróci jeszcze do przestępczego rzemiosła?

Publikacja: 06.08.2013 02:54

Andrzej Z. jeszcze za kratami. Tu prowadzony na proces w sprawie zabójstwa gen. Papały

Andrzej Z. jeszcze za kratami. Tu prowadzony na proces w sprawie zabójstwa gen. Papały

Foto: PAP

Pod więzieniem przy ul. Rakowieckiej w Warszawie niczym na celebrytę czekał na niego tłum dziennikarzy. Ten jednak nie zamienił z nimi słowa i wsiadł do taksówki, którą odjechał do domu, by spotkać się z 13-letnim synem.

–  Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobi „Słowik", to spokojnie napije się wódki. Potem policzy, którzy z kolegów są na wolności, a którzy już nie żyją – mówi nam policjant, który rozbijał gang pruszkowski w 2000 r.

Andrzej Z. przesiedział za kratami niemal 12 lat. W 2004 r. skazano go na sześć lat za kierowanie gangiem pruszkowskim. Rok później wspólnie z Ryszardem Boguckim usłyszał zarzut zlecenia zabójstwa byłego szefa polskiej policji gen. Marka Papały. Za kratami doczekał wyroku uniewinniającego, jaki zapadł w ubiegłym tygodniu.

– Nie będziemy się domagali odszkodowania  – oświadczył wczoraj Piotr Pieczykolan, jeden z obrońców „Słowika". – Pan Andrzej chciałby udowodnić społeczeństwu, że jest pełnoprawnym obywatelem, a nie gangsterem.

Czy były szef gangu, nawet po tak długiej odsiadce, ma szanse na uczciwe życie?

– Wszystko zależy od tego, ile ma pieniędzy. Jeśli dużo, to może tak się stać, a jeśli nie, prędzej czy później wróci na drogę przestępczą – uważa jeden ze śledczych, z którymi rozmawialiśmy.

Insp. Marek Dyjasz, były dyrektor Biura Kryminalnego Komendy Głównej Policji, nie przypuszcza jednak, by „Słowik" wrócił do przestępczej działalności: – Pieniędzy trochę ma, bo nie wszystko zostało mu odebrane, poza tym gotówka spływała, gdy siedział.

Jego zdaniem młodzi gangsterzy nie byliby skłonni dopuścić, by  Z. nimi kierował. – A on „zwykłym" członkiem gangu nie zostanie. Poza tym na kierowanie gangiem jest z jednej strony zbyt stary, a z drugiej ma znaną twarz i wszystkie służby będą się nim teraz interesowały – uważa Dyjasz. Według niego „Słowik" powinien się cieszyć, że dożył emerytury mimo swojego fachu, bo mało komu się to udaje.

Urodzony w 1960 r. w Stargardzie Szczecińskim  Z. (właściwie B., potem zmienił nazwisko) przestępczą działalność zaczynał w latach 80. w rodzinnych stronach  od włamań do mieszkań i kradzieży samochodów. Potem przeniósł się do stolicy. Po pierwszych wyrokach w 1993 r. został ułaskawiony przez  prezydenta Lecha Wałęsę. Późniejszych spekulacji, że dał za to łapówkę, prokuratura nie potwierdziła.

Potem Z. związał się z grupą pruszkowską. W latach 90. odpowiadał przed sądem  m.in. za wymuszenia rozbójnicze, w tym przejęcie nieistniejącego  już stołecznego klubu Dekadent. To w nim odbyła się słynna impreza jubileuszowa „Teleexpressu" w 1996 r., na której wspólnie bawili się  dziennikarze i gangsterzy.

Zanim odpowiedział za „Pruszków", ukrywał się za granicą. Wydał książkę, w której przedstawił siebie jako pobożnego człowieka, ofiarę policji.

Według mec. Pieczykolana, „Słowik" chciałby teraz zbudować „swoje relacje z 13-letnim synem, którego nie znał z wolności". Od niemal dwóch miesięcy chłopak jest pod opieką dalszej rodziny, bo od połowy czerwca jego matka Monika B. (ma inne nazwisko niż mąż) siedzi w areszcie. Ciąży na niej 10 zarzutów karnych, m.in. kierowania grupą przestępczą, handlu narkotykami, powoływania się na wpływy. – Obiecywała załatwić zaświadczenia lekarskie, dzięki temu ktoś miał mieć odroczoną karę pozbawienia wolności, a postępowanie wobec innej osoby miało być osobno prowadzone – wylicza Waldemar Tyl, zastępca prokuratora apelacyjnego w Warszawie.

Dodaje, że na Monice B. ciążą też zarzuty wprowadzenia do obrotu kilkuset fałszywych studolarowych banknotów, o łącznej wartości ok. 50 tys. dolarów, oraz zmuszenie siłą dłużnika do zwrotu kilkunastu tysięcy dolarów długu.

Pod więzieniem przy ul. Rakowieckiej w Warszawie niczym na celebrytę czekał na niego tłum dziennikarzy. Ten jednak nie zamienił z nimi słowa i wsiadł do taksówki, którą odjechał do domu, by spotkać się z 13-letnim synem.

–  Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobi „Słowik", to spokojnie napije się wódki. Potem policzy, którzy z kolegów są na wolności, a którzy już nie żyją – mówi nam policjant, który rozbijał gang pruszkowski w 2000 r.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Kraj
Awaria na stacji Warszawa Praga. Poranne zakłócenia na torach
Materiał Promocyjny
CPK buduje terminal przyszłości
Kraj
Anulowany wyrok znanego działacza opozycyjnego
Kraj
Czy Polacy chcą sankcji na Izrael? Sondaż nie pozostawia wątpliwości
Kraj
Rafał Trzaskowski o propozycji Karola Nawrockiego: Niech się pan Karol tłumaczy